Serwis zawiera materiały erotyczne przeznaczone dla osób pełnoletnich !!!
Jeśli nie ukończyłeś 18 lat, musisz opuścić stronę !






 
Nagłówki

Forum - Szkoła BDSM



NOWE POSTY | NOWE TEMATY | POPULARNE | STAT | RSS | KONTAKT | REJESTRACJA | Login: Hasło: rss dla

HOME » FETYSZ » ŁASKOTKI

Przejdz do dołu stronyStrona: 1 / 2>>>    strony: [1]2

Łaskotki

  
BlackMoon
12.09.2010 15:36:27
poziom 1

Grupa: Użytkownik

Posty: 31 #
Od: 2010-9-11
Jestem autorem kilku opowiadań w temacie łaskotek. Są one dla mnie swoistym fetyszem, zwłaszcza jeżeli torturowana jest płeć piękna. Jeżeli znajdą się zainteresowani moją twórczością, to proszę o odpowiedzi w tym temacie.oczko
  
Robo
  
BlackMoon
13.09.2010 18:52:41
poziom 1

Grupa: Użytkownik

Posty: 31 #
Od: 2010-9-11
To początek opowiadania mojej siostry. Myślę, że niektórym się spodoba. Miłego czytania.

******


Obudziłam się w białym pokoju, skąpo oświetlonym. Leżałam na dużym mahoniowym stole obszytym żółtym futerkiem. Spróbowałam się podnieść, ale byłam rozciągnięta i przypięta do stołu za ręce i nogi skórzanymi pasami w czarne cętki.
Pomimo, że miałam na sobie tylko skąpe bikini i sandałki na szpilkach nie było mi zimno. W pokoju bezszelestnie pracowała klimatyzacja.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Po lewej stronie pod ścianą stał drewniany stolik, na którym leżały rozmaite akcesoria, takie jak: kajdanki, pejcz, klamerki z łańcuchami, itp. Mój wzrok przykuł jeden przedmiot. Mianowicie duże, miękkie różowe pióro. Na samą myśl, że ktoś mógłby go na mnie wypróbować przeszły po moim ciele dreszcze. Jestem bardzo wrażliwą dziewczyną i spotkanie z tym narzędziem tortur nie byłoby dla mnie najmilsze. Na widok pióra chciałam aż jęknąć ale miałam zakneblowane usta.
Nie mogłam długo rozmyślać nad swoją sytuacją, gdyż po chwili usłyszałam zbliżające się kroki. Ktoś nadchodził korytarzem obuty w pantofelki na wysokich obcasach. Drzwi do komnaty się otworzyły i stanęła w nich młoda blondynka średniego wzrostu. Jej włosy opadały na ramiona i plecy wspaniale kontrastując z jej czarnym skórzanym strojem. Miała na sobie stanik i mini z lateksu a na nogach cienkie czarne rajstopy i klapki szpilki obszyte różowym futerkiem.
Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi i zbliżyła się do mnie. Stukot jej obcasów brzmiał złowrogo. Stanęła obok stołu, przymrużyła oczy a na jej ustach pojawił się złośliwy uśmieszek. Wiedziała, że jestem zdana na jej łaskę. Nieznajoma podeszła do stolika pod ścianą i po krótkim wahaniu wzięła do ręki pióro. Spojrzałam na nią ze strachem w oczach. Moje domysły stawały się realne. Dziewczyna podeszła do moich nóg i delikatnie zaczęła odpinać pasek przy sandałku. Po chwili zdjęła mój but i rzuciła go na posadzkę. To samo stało się i z drugim pantofelkiem. Moje bose stopy były do jej dyspozycji. Jeszcze raz spojrzała na mój błagalny wzrok, uśmiechnęła się i chwyciła pióro.
Poczułam płynny ruch czubka pióra na mojej podeszwie. Z góry na dół i odwrotnie jak przy malowaniu pędzlem. Moje ciało przeszył impuls idący od zakończeń nerwowych na stopie aż do mózgu. Szarpnęłam się w więzach, byłam jednak tak rozciągnięta, że mogłam jedynie ruszać palcami. Pióro krążyło po mojej podeszwie ładnych parę minut, a ja dusiłam się ze śmiechu. Mam okropne łaskotki, a największe właśnie na stopach. Dotyk pióra na podeszwach był dla mnie straszną torturą, do oczu napłynęły mi łzy i zaczął boleć mnie brzuch. Po chwili dziewczyna przerwała łaskotanie. Odłożyła pióro na stolik i zdjęła z nóg swoje klapki szpilki. Poczułam miękkie futerko na bosych stopach. Łaskotała mnie swoimi butami. Odetchnęłam z ulgą, bo było to nawet przyjemne. Ale zaraz zauważyła, że się nie śmieję i wbiła mi swoje palce pod żebra, łaskocząc również moje boki i pachy. Wiłam się jak wąż, byle jej palce miały jak najmniejszą styczność z moim ciałem. Nie na wiele jednak się to zdało. Myślałam, że oszaleję od tego łaskotania. Już byłam na granicy wytrzymałości, kiedy dziewczyna spostrzegła, że chyba zaraz stracę przytomność i zaprzestała łaskotek. Dała mi parę minut odpoczynku i jej paznokcie zaczęły skrobać moje podeszwy. Bez opamiętania łaskotały każdy centymetr moich stóp. Śmiałam się i krzyczałam ale przez knebel było słychać tylko słabe jęki. Wreszcie po godzinie tortury ustały. Opadłam wycieńczona na stół. Blondynka stanęła obok mnie. Pochyliła mi się do ucha i szepnęła:
- Oszczędzaj siły bo to dopiero był początek. Jutro już nie będzie taryfy ulgowej! - zaśmiała się złowrogo i opuściła komnatę.
  
PaniMartynna
16.09.2010 17:20:00
poziom 5



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Warszawa

Posty: 522 #
Od: 2010-2-7
fajne opowiadanko , mam nadzieję że nie do końca zmyślone,
czekam na dalszą częśćoczko
_________________
kontakt do mnie
gg10054926
  
BlackMoon
17.09.2010 16:49:53
poziom 1

Grupa: Użytkownik

Posty: 31 #
Od: 2010-9-11
Opowiadanie ma nutkę fantazji, częściowo jest prawdziwe. Co do dalszej części, to nie wiem, kiedy siostra napiszę kontynuację. Mogę w zamian wstawić opowiadanie o inkwizytorze.
  
BlackMoon
18.09.2010 08:26:08
poziom 1

Grupa: Użytkownik

Posty: 31 #
Od: 2010-9-11
Opowiadanie: "Zło"

Zło czai się na każdym kroku...

(I) Ofiara

Nazywam się Velgeroth. Jestem licencjonowanym inkwizytorem jej Świątobliwości. Zajmuję się tropieniem i wychwytywaniem kobiet parających się czarną magią. Jednym słowem - czarownic.
Odniosłem w zwalczaniu zła wiele sukcesów, ale zadanie, które teraz przede mną stało należało do trudniejszych. Na szczęście znalazł się człowiek, który chciał mi pomóc.
Ów człowiek był kupcem. Kilka razy w miesiącu przebywał drogę z Rinigen do Fares przemierzając głębokie i rozległe połacie lasów. Podczas jednej z podróży zauważył coś, co nim wstrząsnęło i nie pozwoliło stać biernie z boku. W tym celu udał się do naszego Inkwizytorium złożyć wyjaśnienia.

Siedziałem w swoim skromnie umeblowanym pokoju, gdy usłyszałem pukanie do drzwi.
- Proszę! - rzekłem zamyślony.
Do środka wszedł bogato ubrany mężczyzna. Na oko mógł mieć jakieś pięćdziesiąt lat. Jego drobne czarne oczka świdrowały mnie na wskroś.
- Proszę usiąść. - wskazałem mu krzesło naprzeciw mnie. - Co pana sprowadza?
Mężczyzna wyjął z kieszeni płaszcza chustkę i otarł nią pot z czoła. Upały panowały od dłuższego czasu, a biorąc pod uwagę, że kupiec miał nadwagę, jego zmęczenie wydawało się normalne. Oddychał głęboko i po chwili zaczął opowiadać.
- Przybyłem do waszego świętego miejsca aby was poinformować i jednocześnie ostrzec. Parę dni temu wracałem z Fares do domu po nową porcję towaru. Przejeżdżałem przez las Veipert, którędy biegnie trakt z Fares do Rinigen. Był wieczór, więc razem ze swoimi dwoma przyjaciółmi, postanowiliśmy rozbić obóz. Pogoda zmusiła nas do schowania się pod plandeką, osłaniającą nasz wóz. Nad tą okolicę nadciągnęła burza. Padał rzęsisty deszcz a niebo rozcinały potężne błyskawice. Wiatr szalał w gałęziach drzew i siekł wszystko kroplami wody.
Moi kompani niebawem zasnęli po trudach podróży. Ja nie odczuwałem zmęczenia. Może powodowała to burza, a może wiatr groźnie wyjący w gęstym lesie.
Nagle usłyszałem przenikliwy jęk dobiegający z głębi puszczy. Aż targnął mną dreszcz, tak straszne to było uczucie. Zapałałem ciekawością, tym bardziej, że dostrzegłem pomiędzy drzewami nikły blask ognia. Opuściłem wóz i zacząłem przedzierać się przez krzaki. Pogoda mi sprzyjała, głusząc wszystkie szelesty ubrania, które cały czas zachaczało o gałązki krzaków i drzew. Zbliżyłem się do miejsca, skąd dobiegł mnie krzyk. Wyjrzałem zza pnia drzewa i zamarłem.
Na środku polany stał zbudowany z kamieni szeroki podest. Leżała na nim młoda dziewczyna. Ręce miała przyśrubowane do stołu ofiarnego, z jej kostek i nadgarstków spływała do czterech naczynek krew. Wokół podestu stały cztery postaci, w płaszczach przeciwdeszczowych. Trzymali w rękach pochodnie, które słabo oświetlały zarówno dziewczynę jak i ich skryte pod kapturami twarze. Uroczystość dobiegała już chyba końca. Tajemniczy osobnicy zdjęli dziewczynę z podestu i zaciągnęli w głąb lasu. Krzyknąłem z wrażenia. Spostrzegli mnie. Zacząłem uciekać przez las kierując się do pozostawionego przy drodze wozu. Łamałem krzaki i tratowałem wszystko na swojej drodze, byle nie dać się złapać. Za plecami słyszałem odgłosy zbliżającej się pogoni. Z trudem wskoczyłem na kozła i chwyciłem lejce. Moi towarzysze obudzili się, słysząc hałasy.
- Co się dzieje?! - spytał przerażony Ralf.
- Uciekamy stąd, bo nas pozabijają! - wrzasnąłem popędzając batem konie. Wóz ruszył ostro do przodu. Kątem oka widziałem jak osobnicy wybiegli na drogę. Opuścili zrezygnowani ręce i ponownie zagłębili się w las.
Dotarliśmy do Rinigen. Następnego dnia postanowiłem udać się do Fares i powiadomić was o tym zdarzeniu. Oto i cała prawda. - zakończył opowieść kupiec.
Podczas jego wywodu zanotowałem kilka szczegółów, które mogły mieć znaczenie. Pozostawała tylko jedna kwestia.
- Czy potrafisz trafić do tego miejsca, gdzie była składana ofiara? - spytałem rzeczowo.
- Oczywiście, Panie. - odparł. - Możemy tam zaraz pojechać.
Chwyciłem swój płaszcz i udaliśmy się do stajni. Po chwili ruszyliśmy do lasu Veipert. Po okołu dwóch godzinach dotarliśmy do miejsca, gdzie obozowali kupcy tego pamiętnego wieczora. Zsiedliśmy z koni i przywiązaliśmy je do pni drzew. Wkroczyliśmy do lasu, odpychając na boki zasłaniające nam drogę gałęzie. Po kilkudziesięciu krokach doszliśmy do małej polanki. Na podeście i obok, na ziemi, znalazłem ślady krwi. Obszedłem stół ofiarny dookoła i odkryłem oddalający się ślad. Ruszyłem jego tropem, zostawiając kupca przy podeście.
Nagle trafiłem na spory dół wykopany w ziemi. Na dnie leżało zwęglone ciało dziewczyny. Osobnicy chcieli zatrzeć w ten sposób ślady. Zszedłem na dno wykopu i zacząłem przerzucać popiół. Ręką natrafiłem na cienką blaszkę. Podniosłem ją i obejrzałem. Był to maleńki wisiorek z podobizną św. Elarda i złotym mieczem. Schowałem go do kieszeni płaszcza i powróciłem do kupca.
- I co? Znalazłeś coś, Panie? - spytał zaciekawiony.
- Owszem. I dziękuję za lojalność. - odpowiedziałem. - A teraz pozwolisz, że dalej sam się zajmę tą sprawą. I nie rozpowiadaj o tym na lewo i prawo. - ostrzegłem.
- Ależ oczywiście, Panie. - zapewnił mnie gorliwie.
Udaliśmy się do pozostawionych przy drodze koni. Ruszyliśmy w powrotną drogę do Fares. W mojej głowie zaczęły już kiełkować podejrzenia...

(II) Polowanie

Następnego dnia, rankiem, udałem się do przełożonego. Poprosiłem o audiencję i po chwili zostałem wprowadzony do jego gabinetu.
Wielki Inkwizytor, Pan Limar, siedział za swoim biurkiem i przerzucał jakieś papiery. Był to już starszy człowiek lat sześćdziesięciu, o łysej czaszce i zapadniętych policzkach. Gdy wszedłem podniósł na mnie swoje zmęczone oczy.
- A, to ty, Velgeroth. - rzekł cicho. - Co cię do mnie sprowadza?
Podszedłem bliżej stołu.
- Wasza Świątobliwość. - zacząłem zdenerwowany. - Otrzymałem od pewnego kupca niezwykle cenne informacje. Nawet zbadałem okoliczności zdarzenia, aby sprawdzić, czy nie zmyśla. Niestety, okazało się, że nie oszukiwał.
Tu opowiedziałem przełożonemu naszą rozmowę z kupcem i podróż do miejsca obrzędu i kaźni. A także o tym, jakiego dokonałem odkrycia.
- Oto ten wisiorek. - położyłem na stole znaleziony przy zwęglonych zwłokach łańcuszek. - Proszę o pozwolenie na wszczęcie oficjalnego śledztwa. - zakończyłem.
Pan Limar wziął do ręki złoty wisiorek i obejrzał go.
- Chyba wiem do kogo on należał. - powiedział zamyślony. - Ostatnio odwiedziła mnie młoda dziewczyna imieniem Ruth. Mówiła, że nieustannie ktoś ją obserwuję. Również opowiadała o ciągłych wizytach jakichś nieznanych osób.
- Dlaczego zatem nic z tym nie zrobiliśmy? - spytałem zdumiony. - Przecież takich sygnałów nie można lekceważyć. Tą ignorancją spowodowaliśmy śmierć niewinnej dziewczyny.
- Niech twoją duszą nie rządzą emocje. - zwrócił mi uwagę Limar. - Nie uwierzyłem jej z prostej przyczyny. Wiele mamy fałszywych doniesień, a później się okazuję, że ludzie, których aresztujemy są niewinni.
- Pozwól, Panie, zająć się tą sprawą. - rzekłem hamując gniew. - Tym razem nie będzie pomyłki.
Limar sięgnął do szuflady biurka i podał mi kartkę z pieczęcią i sygnaturą Wielkiego Inkwizytora, uprawniającą mnie do wszelkich potrzebnych działań. Skinąłem głową i opuściłem gabinet Pana.

Wieczorem udałem się do pobliskiej karczmy. Miałem na sobie cywilny strój aby nie odstraszać mieszkańców. Zawsze na widok inkwizycyjnego płaszcza wpadali w popłoch.
Wszedłem do środka. Wiele stołów było już obsadzonych przez mieszczuchów. Podszedłem do szynkwasu, za którym stał Keler, barczysty właściciel tej karczmy.
- Witam dostojnego gościa. - uśmiechnął się pokazując niezbyt ładne uzębienie. - Czego się Panie napijesz?
- Nalej wina. - odparłem. - A potem podejdź do mojego stolika. Musimy pogadać.
Napełnił spory kielich rubinowym płynem i postawił go na barze. Wziąłem go do ręki i skierowałem się do stołu, znajdującego się pod ścianą. Można było powiedzieć, że ten stolik był dla mnie zarezerwowany. Często bowiem gościłem w tej karczmie.
Rozejrzałem się dookoła. Na pierwszy rzut oka nikt nie wzbudził mego zainteresowania. Większość tych ludzi znałem, pochodzili z tego miasteczka. Rozmawiali głośno, śmiejąc się i opszczypując dziewczyny. Zwykła miejska sielanka.
Po jakimś czasie podszedł do mnie właściciel. Podsunąłem mu nogą krzesło.
- Siadaj. - zaproponowałem i pociągnąłem z kielicha łyk wina.
Spoczął na wskazanym miejscu.
- Czego Panie ode mnie oczekujesz? - spytał ze strachem.
- Ach, nic wielkiego. - uspokajałem go. - Chodzi o pewną informację.
Wyjąłem z kieszeni złoty wisiorek.
- Poznajesz go? - spytałem patrząc mu prosto w oczy.
- Tak. Należy do jednej z naszych dziewczyn. Ma na imię Ruth. - odpowiedział zdziwiony. - Skąd go Panie masz?
- Nieważne. - machnąłem ręką. - A wisiorek nie należy, tylko należał do Ruth. Ona już u ciebie nie będzie zabawiać gości.
- Co chcesz przez to Panie powiedzieć? - spytał cicho.
- To co słyszałeś. - rzekłem wymijająco. - Kto bywał u tej dziewczyny?
- Wielu u niej bywało. - stwierdził. - Ostatnio jednak zdziwiło mnie to, że oprócz mężczyzn była u niej też jakaś młoda kobieta.
- Ciekawe. - mruknąłem. - Poznałbyś ją?
- Mogę Panie wskazać ją nawet w tej chwili. Siedzi wśród tych trzech mężczyzn przy stole obok drzwi.
Odwróciłem wzrok w tamtym kierunku. Przy stole siedziało oberwane grono adoratorów młodej kobiety. Pili piwo i cicho ze sobą rozmawiali. Dziewczyna miała może ze dwadzieścia lat. Długie jasne włosy opadały na brązową suknię. Mężczyźni byli starsi od niej ale ich wygląd pozostawiał wiele do życzenia.
- Jesteś pewien, że to oni? - spytałem.
- Mogę przysiąc. - Keler uderzył się ręką w pierś. - Z resztą to jedyni obcy, którzy korzystali z naszych dziewczyn. Innych znam.
- Dzięki za wino i informacje. I zapomnij o naszej rozmowie. - ostrzegłem go.
Wstałem od stołu i ruszyłem do wyjścia. Ostatni raz spojrzałem na grono obcych i opuściłem karczmę. Udałem się do Inkwizytorium i poprosiłem o przydzielenie mi oddziału straży. Po chwili na dziedzińcu stało już sześciu uzbrojonych ludzi.
- Mamy do wykonania zadanie. - zacząłem. - Jak pomyślnie przebiegnie cała akcja, wspomnę o was Wielkiemu Inkwizytorowi. Może was nagrodzi, choć nie obiecuję. Jak spartolicie robotę, to ze mną będziecie mieć do czynienia! - powiedziałem groźnie.
Kiwnęli głowami, że mnie zrozumieli.
Postanowiłem obserwować karczmę i zachowanie interesujących mnie osób. Długo to nie trwało. Przed północą w lokalu zostali tylko przyjezdni. To ułatwiło nam zadanie. Wkroczyliśmy do środka. Stanęliśmy obok stołu zajętego przez obcych.
- Czego chcecie?! - warknął jeden z oberwańców.
- Ty psie! - krzyknąłem. - Jak się zwracasz do sługi bożego?!
Kopnąłem nogę od krzesła, na którym siedział i wywrócił się na podłogę. Pozostali poderwali się od stołu i chwycili miecze.
- Brać ich! - rzuciłem rozkaz.
Żołnierze wyciągnęli broń i zaatakowali przyjezdnych. Słychać było dźwięk stali i świst przecinanego powietrza. Kobieta stała nieruchomo pod ścianą i ze strachu nie mogła wydusić z siebie nawet krzyku.
Walka nie trwała długo. Sześciu żołnierzy powaliło na ziemię trzech oberwańców. Schowali do pochw zakrwawione miecze. Przysunąłem się do wystraszonej kobiety.
- Nie bój się. - szepnąłem łagodnie. - Przynajmniej na razie przestań się bać.
- Zabrać ją! - krzyknąłem do strażników.
Rzuciłem na stół kilka drobniaków.
- Keler, posprzątaj ten bałagan. - powiedziałem wskazując zabitych ludzi, leżących na podłodze.
Opuściliśmy karczmę. Kobieta opierała się jak mogła, ale żołnierze chwycili ją za ręce i nogi uniemożliwiając jej wyrwanie z objęć.
Dziewczyna została umieszczona w celi. A ja udałem się mimo późnej pory do Pana.
Otworzył mi zaspany. Skłoniłem się nisko.
- Przepraszam, że nachodzę Waszą Świątobliwość o takiej porze. - zacząłem się tłumaczyć. - Chcę jednak powiadomić, że schwytaliśmy jedną z osób, biorących udział w składaniu ofiary i morderstwie.
- I to jest powód, dla którego mnie budzisz?! - podniósł głos. - Wiesz, co masz robić. Więc nie zawracaj mi głowy.
Trzasnął mi przed nosem drzwiami a ja udałem się do swojego pokoju. Więźniem postanowiłem się zająć jutro rano.

(III) Pojednanie

Wstałem skoro świt. Czekało mnie dzisiaj sporo pracy. Wezwałem do siebie jednego ze strażników.
- Przygotuj wszystko do przesłuchania. - rozkazałem. - Wezwij skrybę, sprowadź kata i zajmij się salą tortur. A na koniec daj dziewczynę i zaznajom ją z działaniem niektórych narzędzi.
Skinął głową i wyszedł. Ubrałem swój służbowy strój i podszedłem do okna. Stałem tak dłuższą chwilę pogrążony w myślach, gdy usłyszałem pukanie.
- Wejść! - rzuciłem przez ramię.
Do pokoju wszedł strażnik, który przyjmował ode mnie polecenie.
- Wszystko gotowe, Panie.
- To dobrze. - stwierdziłem.
Opuściłem swoje zacisze i skierowałem się do mrocznej części naszego gmachu. Dość długo schodziłem do lochów. W końcu stanąłem na wprost korytarza. Jego szare ściany oświetlały pochodnie płonące po obu stronach. Ruszyłem przed siebie, zmierzając do sali przesłuchań.
Strażnik otworzył przede mną drzwi a gdy wszedłem do środka bezszelestnie je zamknął.
Dziewczyna leżała na drewnianym łożu, rozebrana do naga. Ręce i nogi miała zakute w żelazne klamry. Jej ciało było ułożone w kształt litery "x".
Za pokrytym czerwonym suknem stołem siedział skryba i drugi z inkwizytorów. Skinął mi głową na powitanie. Nie odezwał się jednak ani słowem. Kat w tym czasie grzebał pogrzebaczem w kociołku z rozżarzonymi węglami.
Usiadłem za stołem na środkowym miejscu.
- Pisz! - zwróciłem się do skryby siedzącego po mojej prawej stronie. - Dziewczyna nieznanego imienia, lat dwadzieścia, przesłuchiwana na okoliczność uprawiania niedozwolonych obrzędów. Zanotowałeś?!
- Tak, Panie.
- Dobrze. Zatem pomódlmy się za pomyślność ceremonii pojednania z Bogiem.
Wstaliśmy zza stołu i odmówiliśmy po łacinie krótką modlitwę.
Zbliżyłem się do łoża, na którym spoczywała dziewczyna. Zajrzałem jej głęboko w oczy.
- Mam nadzieję, że powiesz nam całą prawdę? - spytałem, choć bardziej stwierdziłem.
Nie odezwała się, tylko odwróciła wzrok jakby speszona moim spojrzeniem. Chwyciłem ją za twarz i ponownie zajrzałem w oczy.
- Wierz mi, że Bóg przyjmie cię do siebie, jeśli pozwolisz się nawrócić. - uśmiechnąłem się lekko. - A gdybyś miała jakieś opory, to my ci w tym pomożemy.
- Mój Pan uodpornił mnie na ból! - syknęła ze złością.
- O, widzę, że jednak masz coś do powiedzenia. - zauważyłem. - To bardzo dobrze. A ja mam dla ciebie niespodziankę. Byłem kiedyś w odległej krainie, zamieszkiwanej przez skośnookich ludzi. Mówili dziwnym językiem, ale pojąłem jeden szczegół. Mają tam oni fantastyczną metodę do zmuszania ludzi do mówienia. Nie zostawia ran na ciele a jest być może równie skuteczna. Chcę ją na tobie wypróbować.
Wyjąłem z kieszeni dwa czarne pióra i podałem je katu. Usiadłem ponownie za stołem a kat podszedł do unieruchomionej dziewczyny.
- Zatem nie chcesz nic mówić. - zrozumiałem jej zachowanie. - W takim razie zaczniemy od łaskotania stóp.
Kat stanął przy nogach dziewczyny i delikatnym ruchem zaczął muskać bose podeszwy. Po chwili zwiększył intensywność łaskotania, drażniąc czubkami piór wrażliwą skórę na śródstopiach i pod palcami.
Dziewczyna szarpała się jak w amoku. Jej gromki śmiech odbił się echem w sali tortur. Rzucała się na wszystkie strony i ruszała stopami na tyle, na ile pozwalały jej więzy. Po dłuższym łaskotaniu jej śmiech przerodził się wręcz w histeryczny krzyk. Pióra na podeszwach krążyły nadal, wydobywając z niej kolejne salwy śmiechu.
- Dość! - rzuciłem rozkaz.
Kat oderwał pióra od stóp przesłuchiwanej. Dziewczyna oddychała głęboko. Widać było, że jest już bardzo wycieńczona.
- Co masz nam do powiedzenia? - spytałem surowo. - Chcę wiedzieć wszystko! Inaczej będziemy kontynuować!
- Nieee, błagam! - rzuciła szybko.
- No więc słucham. - powiedziałem szorstko.
- Ale ja nic nie wiem. - szepnęła. - Tu musiała zajść jakaś pomyłka.
Wstałem szybko od stołu i podszedłem do niej. Trzymałem w ręku złoty wisiorek.
- To też jest pomyłka! - warknąłem. - A może nie poznajesz tego łańcuszka? - spytałem ironicznie.
- Pierwszy raz go widzę na oczy. - stwierdziła, a ja wiedziałem, że kłamie.
- Jakoś nie przekonałaś mnie. - wróciłem na swoje miejsce. - Kontynuować! - padł rozkaz.
- Nieeee! - krzyknęła dziewczyna, ale urwała kolejnym wybuchem śmiechu, gdy kat zaczął jescze zacieklej łaskotać jej bose stopy. Pióra wędrowały po całych podeszwach, z góry na dól i odwrotnie. Jak przy malowaniu pędzlem. Kat wkładał pióra także pomiędzy palce stóp ofiary, czym powodował jeszcze głośniejszy śmiech. Dziewczyna już nawet przestała się ruszać, tak opadła z sił.
- Dooobrzeee! Powiem wszystkoooo! - krzyczała między spazmami śmiechu.
Poczekałem jeszcze chwilę, napawając się tym widokiem bezbronnego, wycieńczonego ciała.
- Przerwać! - rzuciłem nagle.
Tortury ustały. Po twarzy dziewczyny płynęły łzy. Jej brzuch szybko opadał i podnosił się, łapiąc jak najwięcej powietrza w płuca. Była wyczerpana. Dałem jej chwilę, po czym wysłuchaliśmy takiej oto opowieści.
"Byłam kruchą, delikatną dziewczyną. Zawsze miałam z tego powodu przykrości. Dlatego dzięki przyjaciółce postanowiłam zagłębić się w mroczny świat i w zamian za mą duszę dostać od mojego Pana odporność na ból. Ale był jeden warunek: w każdą noc o pełni księżyca mieliśmy składać ofiarę swemu Panu w postaci młodej kobiety. Tak też było a ja uświadomiłam sobie, że pociąga mnie to wszystko, ulegam mrocznej stronie i poddałam się jej w całości. To było piękne wrażenie, nie odczuwać bólu i mieć siłę. Ale teraz wszystko skończone."
- Coś wspomniałaś o przyjaciółce? - zareagowałem jak automat, który wyłapuje tylko istotne rzeczy. - Jak się ona nazywa?
- Nie pamiętam. - rzekła ostrożnie dziewczyna.
- Mamy wrócić do łaskotania?! - spytałem rzeczowo.
- Nie! Błagam! - krzyknęła wystraszona. - Nazywa się Meja i mieszka w Rinigen.
- Przyznałaś się do mrocznej strony swojej egzystencji. - powiedziałem wreszcie. - Podałaś nam kilka cennych informacji. Jeszcze zostaje kwestia nawrócenia i pojednania z Bogiem.
- Jeszcze wam mało! - spojrzała na nas. - Tego nie mogę zrobić. Przyrzekłam swemu Panu.
- Jak wolisz. - odrzekłem ze spokojem. - Ale głównie chodzi nam o to, aby nawracać zbłąkane dusze i zbliżać je do Boga.
- Kontynuujcie! - zwróciłem się do drugiego inkwizytora, który do tej pory obserwował wszystko bez jednego słowa.
Wyszedłem z sali tortur i zamknąłem za sobą drzwi. Oddalając się korytarzem usłyszałem histeryczny śmiech dziewczyny...

Śledztwo dobiegło końca. Dziewczynę, jak na nawróconą czarownicę przystało, pochłonął oczyszczający święty ogień z płonącego stosu. Mieszczuchy znowu miały nie lada atrakcję, słuchając wrzasków palonej dziewczyny.
A ja miałem już kolejną sprawę do rozwikłania. Nosiła imię Meja i była przyjaciółką spalonej kobiety.

(IV) Nowa herezja

Zbudził mnie ostry blask słońca, którego promienie wpełzały przez okno do pokoju. Wstałem leniwie z łóżka i narzuciłem na siebie służbowy płaszcz.
Wczoraj wieczorem otrzymałem od Wielkiego Inkwizytora pełne uprawnienia do schwytania kolejnej czarownicy. Musiałem w tym celu udać się do Rinigen. Wiedziałem, że zadanie nie będzie łatwe, ale czego się nie robi dla Boga.
Zszedłem na dół i skierowałem się na dziedziniec. Czekało na mnie już czterech konnych strażników, którzy mieli mi służyć jako eskorta.
Wskoczyłem na konia i krzyknąłem do kompanów:
- Pamiętajcie! Chcę tą dziewkę żywą! Jak jej spadnie chociaż włos z głowy to zabiję jak psa!
Pokiwali głowami na znak, że zrozumieli.
Ruszyliśmy do Rinigen. Podróż trwała dość długo, choć bez przeszkód. Dotarliśmy na miejsce następnego dnia wieczorem.
Udaliśmy się do jedynej gospody w tej wiosce. Służący zaprowadził konie do stajni a my weszliśmy do środka. Moi towarzysze odrazu obsiedli stół przy drzwiach. Ja podszedłem do baru, za którym stała ładna dziewczyna z długimi czarnymi włosami. Na oko mogła mieć jakieś osiemnaście lat.
- Czym mogę służyć, Panie? - jej głos brzmiał jak aksamit.
- Chcieliśmy tutaj dostać nocleg i coś do jedzenia. - powiedziałem niechętnie. W nozdrza uderzył mnie smród przypalonego bigosu.
- Pokoje zaraz będą dla panów gotowe. A do jedzenia proponuję starodawny bigos? - uśmiechnęła się promiennie.
- Faktycznie starodawny. - stwierdziłem ironicznie. - Czuć jego wiek na kilometr. Daj nam lepiej coś do picia. - zdecydowałem.
Dziewczyna zniknęła na zapleczu a ja dosiadłem się do strażników.
Rozejrzałem się po gospodzie. Chciałem z kimś pogadać na temat poszukiwanej osoby, ale pomimo późnej pory w gospodzie przebywało jedynie dwóch obwiesi pijących piwo, którzy nieustannie się kłócili. Zdenerwowała mnie ta paplanina.
- Zamknąć się do cholery! - wrzasnąłem na wieśniaków. - Jak chcecie mielić ozorami to się wynoście! Głowa już mnie boli od waszego ględzenia!
Posłusznie wstali i opuścili gospodę. Nastała cisza.
Podeszła do nas barmanka, niosąc w rękach dzban i pięć metalowych kielichów. Postawiła wszystko na stole.
- Proszę. Oto najlepsze wino jakie mamy. - powiedziała pogodnie.
Strażnicy rzucili się na wino jak sępy. Jednak najpierw mi nalali rubinowego płynu do kielicha.
Chwyciłem dziewczynę za rękę i posadziłem ją sobie na kolanach. Łyknąłem trochę wina.
- Dobrze nas obsłużyłaś. - zauważyłem. - Ale możesz jeszcze lepiej. Nie bój się, nie chodzi nam o to, co masz na myśli. Chcemy kilku informacji.
- Nie wiem, czy będę mogła pomóc, Panie?
- Obiło ci się o uszy imię Meja? - spytałem spokojnie.
Sięgnąłem po kielich wina, gdy nagle dziewczyna zerwała się z miejsca i szybko wybiegła z gospody.
- Łapcie ją! Szybciej, do jasnej cholery! - krzyknąłem, rzucając się do drzwi.
Wybiegliśmy na dwór. Rozejrzałem się na boki i dostrzegłem uciekającą dziewczynę, która kierowała się do lasu. Ruszyliśmy w pogoń tratując wszystko, co nam zagradzało drogę. Dziewczyna kluczyła po lesie, zmieniając kierunek biegu. W końcu straciliśmy orientację. Byliśmy szybsi i już ją doganialiśmy, aż nagle dała susa w gęstwę krzaków i zniknęła nam z oczu. Stanęliśmy zdezorientowani.
- Wy dwaj na lewo, a wy prosto! - rozkazałem.
Strażnicy udali się w wyznaczonych kierunkach i po chwili zakryły ich gęste zarośla.
"Gdzie ona się podziała?" - zachodziłem w głowę. Ruszyłem w prawo, przedzierając się przez wielkie połacie poskręcanych gałęzi krzaków.
Nawet nie wiedziałem, co czycha na mnie w mrocznym lesie.

(V) Pułapka

Zrobiło się prawie ciemno. Postanowiłem odpocząć po trudach wędrówki. Nazbierałem chrustu i rozpaliłem ogień. Zdjąłem płaszcz i położyłem się na nim. Zasnąłem.
Zbudził mnie odgłos prowadzonej rozmowy. Ogień już prawie zgasł i zrobiło się zimno. Narzuciłem swój płaszcz i ruszyłem powoli w kierunku, skąd dochodziły głosy. Minąłem parę drzew i dostrzegłem nikły blask ognia.
Podszedłem bliżej, kryjąc się za pniem grubego drzewa. Rozmowa stała się wyraźniejsza. Mówiła kobieta:
- Musimy uważać! - ostrzegała. - Ten klecha i jego zbiry napewno gdzieś niedaleko krążą! Chcą nas schwytać i poznać tajemnicę!
Wychyliłem się zza pnia. Oprócz kobiety, przy ogniu siedziało jeszcze dwóch mężczyzn.
- Nie obawiaj się. - rzekł jeden z nich. - W tym lesie pewnie już się dawno zgubili.
- Nie jestem tego taka pewna. - powiedziała kobieta, w której dopiero teraz poznałem barmankę. - W każdym bądź razie nie możemy dopuścić do tego, aby tajemnica wyszła na jaw.
Wyjęła ze skórzanego worka małą ozdobną szkatułkę.
- W niej jest zapisana na pergaminie nasza tajemnica. - rzekła cicho. - Otrzymałam ją od naszego Pana, który chce sprawdzić moje zaufanie. Jeżeli dochowam tajemnicy, Pan zrobi ze mnie nieśmiertelną.
Mężczyźni pokiwali z uznaniem głowami. Dziewczyna schowała szkatułkę do torby i położyła się na szerokiej derce.
- Choć, Rollon. Zrobimy obchód. - zaproponował drugi z mężczyzn. Obaj podnieśli się od ognia i zagłębili pomiędzy drzewa.
Nadarzała się wspaniała okazja, aby poznać ich tajemnicę. Dziewczyna zasnęła, żadnej przeszkody. Wyskoczyłem zza drzewa i rzuciłem się do skórzanej torby.
Nagle poczułem czyjąś rękę, która chwyciła moją nogę i mocno szarpnęła. Upadłem na ziemię tuż koło ognia.
- Mam cię, klecho! - usłyszałem szyderczy głos. - Wiedziałam, że się ktoś kryję za drzewami. Chciałam go stamtąd wyciągnąć.
Dziewczyna stała nade mną i się nabijała ze mnie w żywe oczy.
- Nie uciekniesz przeznaczeniu! - powiedziałem, hamując gniew. - Takie jak ty płoną na stosach! Poddaj się!
- Nic z tego! - krzyknęła dziewczyna.
Chciałem poderwać się z ziemi, ale nagle poczułem jak jakaś siła przygniata mnie, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Jakaś ręka chwyciła mnie za ramię. Szarpnąłem się ale uścisk nie zelżał. Poczułem uderzenie w głowę i potworny ból czaszki. Zapadłem w ciemność i straciłem przytomność.

(VI) Po drugiej stronie pióra

Powoli odzyskiwałem przytomność. Ból promieniował aż na czoło, krew mocno pulsowała w skroniach. Otworzyłem oczy. Ręce mi zdrętwiały i chciałem je rozmasować, ale nawet nie drgnęły.
"Co się do licha dzieje? Doznałem jakiegoś paraliżu?" - pomyślałem ze strachem.
Okazało się, że ręce mam wyciągnięte nad głowę i przypięte klamrami do drewnianego stołu, na którym leżałem. Popatrzyłem w dół. Nogi umieszczone były w czarnych lakierowanych dybach.
Ogarnął mnie chłód. Miałem na sobie tylko spodnie. Nagi tors i bose stopy dotkliwie odczuwały panującą w piwnicy temperaturę i wilgoć.
Chciałem poruszyć stopami, ale ktoś związał sznurkiem duże palce, pozbawiając ich możliwości ruchu.
Rozejrzałem się po piwnicy. Poza stołem, na którym byłem uwięziony, nic więcej się w pomieszczeniu nie znajdowało. Na ścianach paliły się pochodnie, które ledwo rozświetlały panujący mrok.
Po jakimś czasie usłyszałem czyjeś kroki. Zbliżały się od strony korytarza.
Po chwili drzwi do piwnicy się otworzyły i do środka weszła...barmanka.
Miała na sobie czarną długą suknię z dużym dekoltem. W kruczoczarnych włosach dostrzegłem czerwoną wstążkę.
Trzasnęła drzwiami i podeszła do mnie.
- Co się dzieję? Dlaczego jestem uwięziony?! - pytałem gniewnie.
- Uspokój się, księżulku. - spokojnie odpowiedziała dziewczyna. - Nasz Pan kazał się zemścić za śmierć Lilith, którą ostatnio kazałeś spalić.
- Jak to zemścić?! - wrzasnąłem poirytowany. - Wypuść mnie natychmiast! Jak śmiesz więzić sługę bożego?!
- Zamknij się, bo będę cię musiała zakneblować! - powiedziała surowo.
Umilkłem przestraszony. Jej ostatnie słowa zabrzmiały naprawdę groźnie.
Dziewczyna podeszła do moich nóg i wyjęła spod sukni czerwone sztywne pióro.
- Zaczniemy od stóp. - postanowiła ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy.
Poczułem na prawej podeszwie czubek pióra. Przejechała nim od pięty do palców. Zacisnąłem zęby, hamując śmiech. Spróbowała jeszcze raz, atakując piórem drugą podeszwę. Muskała nim z góry na dół i odwrotnie, drażniąc śródstopie i skórę tuż pod palcami. Nie wytrzymałem i wybuchnąłem gromkim śmiechem. Dziewczyna zaczęła intensywniej łaskotać moje bose stopy. Przesuwała pióro pomiędzy palcami, czym powodowała mój głośniejszy śmiech. Po chwili rzuciła pióro na posadzkę i palcami zaatakowała bezbronne podeszwy. Chciałem poruszać stopami, ale uświadomiłem sobie, że przecież są ze sobą związane. Rzucałem się i szarpałem ale nie na wiele się to zdawało. Zaczął mnie boleć brzuch, a ból ostro emanował do głowy. Stopy paliły mnie od drapiących paznokci dziewczyny. Śmiałem się i krzyczałem ile sił w płucach.
- Przeeestaaań! - błagałem pomiędzy kolejnymi salwami śmiechu.
Dziewczyna niewzruszona dalej niemiłosiernie łaskotała moje stopy, znęcając się nad nimi przez dłuższy czas. Jeździła palcami po moich podeszwach jak grzebieniami, nie zatrzymując się nawet na moment. Byłem już tak wycieńczony, że przestałem się nawet ruszać śmiejąc się bezwładnie.
Wreszcie nastąpiła upragniona przerwa. Oddychałem bardzo głęboko, chwytając łapczywie powietrze. Dziewczyna podeszła do mnie. Weszła na stól i usiadła na moich biodrach, przodem do twarzy.
- I jak ci się podoba? - spytała ironicznie. - Masz już dość?
- Chyba żartujesz! - powiedziałem gniewnie i zaraz pożałowałem swoich słów. - Nie złamiesz mnie! Jestem sługą bożym! - co za hardość zabrzmiała w moim głosie.
- Czyżby ci się spodobała nasza zabawa? - zaśmiała się. - W takim razie kontynuujmy!
To mówiąc przejechała palcami po napiętej skórze pach. Szarpnąłem się gwałtownie.
- O widzę, że tutaj mamy jeszcze większe łaskotki. - zauważyła. - Więc popracujmy nad nimi trochę.
I zaczęła pastwić się nad moimi wrażliwymi pachami. Skrobała je swoimi paznokciami a ja szalałem z niemocy i nienawiści. Śmiałem się jednak, bo był to mój najczulszy punkt.
Co jakiś czas zjeżdzała palcami na mój goły tors i dręczyła boki oraz żebra. Była nieubłagana i torturowała mnie, bez przerwy na złapanie oddechu. Zacząłem się dusić i zachłystywać własnym śmiechem. Do mózgu dotarł kolejny bolesny impuls, który spowodował zamroczenie. Moje ciało bezwiednie opadło na stół. Długie łaskotanie spowodowało utratę przytomności.

(VII) Ucieczka

Ocknąłem się. Leżałem w małej celi, do której przez zakratowane okienko wpadało nikłe światło księżyca. Bolała mnie głowa i brzuch. Poczułem dotkliwy chłód. Miałem na sobie tylko służbowe spodnie. Podniosłem się z trudem z posadzki. Podczas tortur poważnie opadłem z sił. Na samą myśl zaczął narastać we mnie gniew.
"Już ja się tobą zajmę" - pomyślałem ze złością.
Ale moja sytuacja nie była najlepsza. Więzili mnie tutaj, wiedząc, że jak odzyskam wolność to zaczne polowanie. A były ku temu powody.
Zrezygnowany uklękłem naprzeciw okienka i pogrążyłem się w modlitwie.
Poczułem narastający ból. Czułem, jak mój stróż i wybawiciel zbliża się. Powoli celę zaczął rozjaśniać ostry blask. Przymknąłem oczy, gdyż otaczająca mnie jasność była nie do wytrzymania. W pewnym momencie ktoś dotknął mojego ramienia.
- Powstań, Velgeroth! - usłyszałem potężny głos.
Podniosłem się z klęczek i otworzyłem oczy. Blask nie był już tak uporczywy.
Przede mną stał Anioł Stróż. Jego śnieżnobiała szata sięgała ziemi. Złote skrzydła odbijały światło księżyca, wpadające przez okno.
- Panie i Wybawicielu! - zacząłem cicho.
- Wiem wszystko! - przerwał mi. - Modlitwą wezwałeś mnie do siebie. Słucham więc twojej prośby.
- Dzięki, Panie. - rzekłem niepewnie. - Jak widzisz jestem w niekorzystnej sytuacji. Ludzie, którzy mnie więżą są opętani przez demony. Muszę reagować na takie zjawiska, a obecne położenie mi to uniemożliwia. Uwolnij mnie stąd, Panie, abym mógł dalej ci służyć. - pokłoniłem się nisko.
- Ach, Velgeroth. - powiedział z naganą w głosie. - Ileż to razy wpadałeś w tarapaty i ja musiałem cię z nich wyciągać. Ponieważ jednak doceniam to, co robisz dla dobra wiary, pomogę ci.
Odwrócił się do mnie plecami, rękę przystawił do ściany. Nagle kamienie zaczęły się kruszyć tworząc spory otwór.
Znowu nastała jasność i po chwili Anioł zniknął. Podszedłem do otworu w ścianie i wyczołgałem się na zewnątrz.
Było ciemno i padał lekki deszcz. Zadrżałem z zimna. Obejrzałem się za siebie. Właśnie uciekłem z kamiennej chaty, stojącej na obrzeżach Rinigen.
Udałem się do gospody w wiosce. Obok stajni spotkałem strażników.
- Panie, gdzie się podziewałeś? - spytał jeden z nich.
- Szkoda gadać. - machnąłem ręką. - Dawajcie konia! Ruszamy do Fares. Mamy zadanie do wykonania.

(VIII) Pomocnik

Dotarliśmy na miejsce następnego dnia wieczorem. Byłem wykończony, więc odrazu udałem się do swojego pokoju. Przebrałem się i położyłem do snu, aby zregenerować siły.
Obudziłem się około południa. Ubrałem się szybko i po chwili zameldowałem się u zwierzchnika.
- Wejdź, Velgeroth. - powiedział Limar. - Długo cię nie było. Wykonałeś zadanie?
- Niestety nie, Panie. - rzekłem cicho. - Dziewczyna użyła podstępu i wymknęła się. Ale wiem, gdzie jej szukać.
- Musisz ją doprowadzić przed ławę. Każda zbłąkana dusza oczekuję odkupienia. My im to umożliwiamy. Trzeba wyplenić zło, które czai się na każdym kroku. - To mówiąc Limar wskazał mi drzwi.
Nie wtajemniczałem nikogo w moje plany. Sam postanowiłem zająć się tą dziewczyną. Pałałem żądzą zemsty i nikt nie mógł mi przeszkodzić.
Ubrałem tym razem cywilny strój, czyli czarne skórzane spodnie i taką też kurtkę. Oprócz miecza wziąłem jeszcze sztylet, chowając go do cholewy buta.
Udałem się do stajni i po krótkim czasie ruszyłem do Rinigen.
Nad wioskę nadciągnęła burza. Duże krople deszczu uderzały głośno o moją skórzaną kurtkę. Wiatr szumiał groźnie w konarach drzew, zapowiadając jakieś niebezpieczeństwo.
Zatrzymałem się obok chaty, w której byłem więziony. Zsiadłem z konia i przywiązałem go do palika, wbitego tuż przy drzwiach. Pchnąłem lekko drzwi. Zaskrzypiały, wpuszczając do środka smugę światła. Wyjąłem spod kurtki świecę i zapaliłem ją. Wszedłem głębiej rozglądając się na boki. Na wszelki wypadek wyjąłem miecz z pochwy i trzymałem go przed sobą. Za załomem ściany przez uchylone drzwi ujrzałem celę, w której przebywałem.
Usłyszałem jakiś szelest i odwróciłem się. Przed nosem mignęło mi ostrze miecza.
- Stój, klecho! - krzyknął obcy. - Czego tu szukasz?!
Miałem przed sobą młodego mężczyznę około trzydziestki. Jego twarz, upstrzona bliznami, wyglądała groźnie.
- Nie jestem klechą, tylko sługą bożym, wieśniaku! - zauważyłem. - A ty kim jesteś?!
- Mam na imię Rollon. Właśnie szukam tej barmanki. Ona tu mieszka. Oszukała mnie i musi zapłacić za swą zdradę!
- A co takiego się stało? Powiedziała, że będziesz nieśmiertelny i okazało się, że można cię zranić a nawet zabić? - spytałem z ironią.
- Nieważne. - zbył moje pytania jak muchę. - Domyślam się, że też jej szukasz, więc połączmy siły.
- Zwykle działam sam albo wespół ze strażnikami Wielkiego Inkwizytora. - powiedziałem krótko. - Ale tym razem zrobię wyjątek.
Chęć zemsty była tak duża, że przyjąłbym pomoc nawet od diabła.
Miałem przeczucie, że już niedługo nadarzy się okazja do zemsty.

(IX) Odwet

Skryliśmy się w gęstwinie naprzeciw chaty po drugiej stronie drogi. Mokliśmy od ciągłego deszczu, a wiatr przenikał nas na wskroś.
Mijały godziny ale cierpliwość opłaciła się. Od strony wioski zmierzała młoda dziewczyna. Gdy się zbliżyła poznaliśmy w niej barmankę. Weszła do chaty i zamknęła drzwi. W oknie rozbłysło światło świecy.
- Pamiętaj! Chcę ją mieć żywą! - syknąłem do Rollona.
- To oczywiste. - odparł z uśmiechem. - Musi nam za wszystko zapłacić.
Wyszliśmy z zarośli i podeszliśmy pod ścianę chaty. Zajrzałem przez okno. Dziewczyna siedziała przy stole i popijała wino z metalowego kubka.
Zapukałem do drzwi. Usłyszałem zbliżające się kroki.
- Kto tam? - dobiegł nas przestraszony głos.
- To ja, Rollon. - odpowiedział mój pomocnik. - Musimy porozmawiać.
- Nie mamy o czym. - stwierdziła dziewczyna. - Jest późno, więc idź już.
- Tutaj inkwizytor, głupia dziewko! - krzyknąłem zirytowany. - Otwieraj te drzwi, albo je wyważymy!
Cisza. Wzięliśmy leżący w krzakach nieduży bal i po kilkakrotnym uderzeniu w drzwi , ustąpiły.
Wtargnęliśmy do środka. Dziewczyna próbowała przejść przez okno. Chwyciłem ją za nogę i pociągnąłem w dół. Upadła na podłogę, uderzając głową o kamienną posadzkę. Zamknęła oczy tracąc przytomność.
Przenieśliśmy ją na duże łóżko z czterema słupkami, wystającymi z rogów łoża. Rozciągneliśmy ciało dziewczyny w X i przywiązaliśmy jej ręce i nogi do słupków. Rozciąłem sztyletem suknię Meji i zerwałem ją, rzucając na podłogę. To samo stało się z butami.
Dziewczyna została tylko w skąpej bieliźnie.
Poczekaliśmy jakiś czas, aż odzyska przytomność. Gdy to nastąpiło, wstałem z krzesła i podszedłem do niej.
- No nareszcie. - rzekłem z ulgą. - Już myślałem, że się nie obudzisz. A mamy przed sobą całą noc.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała z niepokojem.
- Zemsta. - rzuciłem krótko.
- Chyba nie mówisz poważnie? - jej lęk narastał.
- Jestem teraz bardzo poważny. - odpowiedziałem szorstko. - Ale koniec tej gadaniny. Pora brać się do pracy.
- Rollon. - zwróciłem się do pomocnika. - Naszykuj chrustu i drewna na opał.
- Ale...- zaczął.
- Żadne ale! - przerwałem mu. - Zrób co ci kazałem.
Opuścił z niechęcią chatę. Wolę sam pracować nad ofiarą.
Usiadłem przy bosych stopach dziewczyny. Przejechałem palcem po lewej podeszwie, od pięty do palców. Stopa drgnęła, reagując na dotyk. Drugim palcem przeciągnąłem po prawej podeszwie. Efekt był taki sam. Odczekałem chwilę i z furią zaatakowałem jej bose stopy. Dziewczyna wybuchnęła ogromnym śmiechem. Kontynuowałem łaskotanie, drapiąc palcami środek stóp. Zwiększałem intensywność łaskotek i doznania z tym związane.
Dziewczyna śmiała się tak głośno, że obawiałem się czy nikt nas nie usłyszy. Ale chata znajdowała się na skraju wioski, więc wątpliwe było, aby nas ktoś usłyszał. Po jakimś czasie przeniosłem swoje palce na zgrabny brzuch dziewczyny, badając boki i żebra oraz aksamitną skórę pod pachami. Łaskotałem jej najwrażliwsze miejsca, napawając się jej krzykiem i śmiechem.
- Błaaagaaam! Niee wytrzymaaam dłuuużeeej!- prosiła pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu.
Ale ja byłem nieubłagany. Żądza zemsty była tak silna, że miałem ochotę zamęczyć tą dziewczynę na śmierć. Przejeżdzałem palcami po jej delikatnych bokach i brzuchu rozśmieszając ją jeszcze bardziej.
Dziewczyna rzucała się na wszystkie strony, byle uciec przed moimi palcami. Po jej twarzy zaczęły płynąć łzy. Jej krzyk boleśnie świdrował mój mózg.
Oderwałem palce od jej wymęczonego ciała.
- Tak hałasujesz, że głowa już mnie boli. - stwierdziłem. - Ale i na to mamy radę.
Dziewczyna chciała coś powiedzieć, ale w jej ustach znalazł się knebel.
- No teraz znacznie lepiej. - powiedziałem.
Wróciłem do łaskotania stóp Meji. Muskałem palcami jej bezbronne podeszwy, badając każdy kawałek wrażliwej skóry. Dziewczyna machała stopami na boki. Chwyciłem zatem jedną ręką jej stopy, a drugą łaskotałem pięty i śródstopia. Czułem jak całe ciało dziewczyny rzuca się jak w amoku. Na szczęście słyszałem tylko ciche jęki, wydobywające się z jej ust.
Po dwóch godzinach tortur usłyszałem pukanie do drzwi.
- Czego?! - warknąłem zdenerwowany.
- Wszystko już gotowe, inkwizytorze. - powiedział Rollon wchodząc do izby.
- Pogawędziliśmy trochę. - wskazałem wymaltretowaną dziewczynę. - Teraz uczta dla Boga.
Wyciągnęliśmy Meję przed chatę. Po środku drogi stał wbity pal obłożony dookoła chrustem. Przywiązaliśmy dziewczynę do pala.
- Oto kolejna nawrócona. - powiedziałem, podnosząc oczy ku niebu. - Niech ta ofiara przybliży ją do ciebie, Panie.
Przystawiłem do gałęzi płonącą pochodnię. Chrust zajął się powoli, skwiercząc przeraźliwie. Drewno było wilgotne, do niedawna padał deszcz. Pojawiły się smugi dymu. Ogień rozprzestrzenił się i objął ciało dziewczyny. Poczuliśmy swąd palonego mięsa. Włosy Meji po chwili przypominały sztywne druty. Jej ciało stało się czarne od sadzy. Po pewnym czasie sznury przytrzymujące dziewczynę przepaliły się i Meja upadła w płomienie, które oplotły całe ciało, pochłaniając doszczętnie. Po godzinie został tylko popiół.
- Kolejna ofiara spełniona. - powiedziałem w końcu. - I kiedyś nastanie koniec.
Odszedłem drogą w kierunku wioski, zostawiając Rollona przy pogorzelisku.

(X) Armagedon

Był wieczór. Leżałem w swoim pokoju, odpoczywając po trudach, związanych z zadaniem, jakie wykonywałem w Rinigen.
Nagle poczułem lekkie drżenie podłogi. Noc stawała się coraz jaśniejsza. Na horyzoncie pojawiła się ognista łuna, która powoli zaczęła ogarniać całe niebo. Wiatr narastał, a wraz z nim nadciągała chmura pyłu. Uderzył mnie tak silny podmuch, że aż spadłem na podłogę. Podczołgałem się pod okno i chwyciłem krawędzi framugi. Spojrzałem z trudem w dal i zamarłem z przerażenia.
Do miasteczka zbliżała się ogromna kula ognia , unicestwiając wszystko, co napotykała na swej drodze. Z jej objęć wysunęło się czterech jeźdźców na czarnych koniach. Pędzili oni w dzikim galopie, nieuchronnie zbliżając się do miasta. Słyszałem narastający stukot końskich kopyt. Przymknąłem oczy, bo blask ognia był już nie do zniesienia. Fala gorąca objęła moją twarz. Musiałem się zasłonić płaszczem, aby ogień nie popalił wrażliwej skóry.
Drżenie osiągnęło kulminacyjny punkt. Trzymałem się mocno okna, ale siła spychała mnie wprost na stojące pod ścianą łóżko. Z trudem łapałem oddech i nadwyrężałem wszystkie mięśnie aby nie dać się zepchnąć.
Nagle usłyszałem przeraźliwe krzyki i histeryczny śmiech. Dobiegł mnie nie dźwięk wyciąganych mieczy ale cichy świst dobywanych złotych piór.
-"Co się dzieje?' - pomyślałem zdziwiony. Nie mogłem jednak spojrzeć przez okno z powodu ostrego wiatru i gorąca. Poczułem czyjąś obecność.
- Tak, to ja i moi słudzy, Velgeroth. - zabrzmiał donośny głos w mojej podświadomości. - Ludzie, którzy zbrukali swoje ręce krwią niewinnych kobiet, ponoszą teraz zasłużoną karę. Czterech Jeźdźców Apokalipsy dokonuję aktu unicestwienia czarnych ziaren wśród naczynia pełnego białych. Moi słudzy łaskoczą anielskimi piórami owych ludzi, powodując ich śmierć. Kula ognia pochłonie ich ciała, nie zostawiając śladów demonicznych postępków. Nastanie praworządność i wiara w jednego Boga.
Klęczałem tak dłuższą chwilę. Krzyki i śmiech ustały, ale usłyszałem trzask płonącego ognia i poczułem swąd palonych ciał. Po chwili żar bijący z zewnątrz osłabł a wiatr zmniejszył swą siłę.
Podniosłem się z podłogi i wyjrzałem przez okno. Dojrzałem pod sobą ogromne pogorzelisko i dużą ilość ciał sproszkowanych na popiół.
Ognista kula oddalała się. Jeźdźcy wkroczyli w nią, pochłonięci płonącymi językami. Niebo znów stawało się brunatne przechodząc wkrótce w ciemny granat. Apokalipsa się wypełniła.
-" Tryumf dobra nad złem był nieunikniony" - pomyślałem, stojąc w oknie i patrząc w dal.

Zło czai się na każdym kroku...
  
PaniMartynna
21.09.2010 16:33:02
poziom 5



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Warszawa

Posty: 522 #
Od: 2010-2-7
brawo fajne opowiadanko
_________________
kontakt do mnie
gg10054926
  
BlackMoon
22.09.2010 18:37:36
poziom 1

Grupa: Użytkownik

Posty: 31 #
Od: 2010-9-11
Opowiadanie: "Nie wywołuj wilka z lasu"

(1) Nie wywołuj wilka z lasu

Na tereny Mrocznego Imperium spadła niespotykana dotąd fala zła. Pewna czarownica żyjąca wśród wzgórz na południe od Fares przywołała demona, znanego pod imieniem Lucyfer. Dzięki magicznemu pierścieniowi, demon mógł przybierać postać wilka. Lucyfer zaczął pustoszyć okolicę, znacząc ją krwią swoich ofiar. Jednocześnie czarownica zaczęła gromadzić wokół siebie czcicieli demona i jego sługi. W okolicach Fares zaroiło się od wilków, wzrosło niebezpieczeństwo, ludzie bali się opuszczać wieś. Okoliczne wzgórza zaczęto zwać Wyjącymi, gdyż w każdą pełnię księżyca słychać było wycie wilków.
Sto lat później do wioski Fares przybył druid. Przy pomocy magii zdołał pokonać Lucyfera. Demon zniknął, lecz mógł powrócić, przyzwany przez czcicieli. Druid zostawił wskazówki, jak odnaleźć krąg i jak unieszkodliwić demona, gdyby temu udało się powrócić. Następnie udał się do Rinigen, aby pozbyć się pierścienia Lucyfera. Nigdy tam nie dotarł, został zabity przez wyznawców. Część z nich pozostała w okolicach Fares, aby chronić krąg i oczekiwać na powrót demona. Nie mogąc zniszczyć prac druida, ustawili kamienne tablice, które miały wprowadzić w błąd potencjalnych poszukiwaczy. Stworzyli też legendę o Wyjących Wzgórzach.
Dwieście lat później w Fares pozostało dwóch wyznawców. Dostali oni znak, że Lucyfer odzyskał siły i może powrócić. Warunkiem było odwrócenie kamienia ofiarnego w dniu, w którym Lucyfer został wywołany i ponowne poświęcenie przez krew ofiary.Wyznawcy czekali trzy lata, aż wreszcie w Fares pojawił się geolog. Wynajął on przewodnika, który opowiedział mu historię o niezwykłym kamieniu. Geolog odnalazł ów kamień. Podniósł go, uwalniając demona i stając się jego pierwszą ofiarą.
Lucyfer był jednak osłabiony i aby odzyskać pełną moc, musiał naznaczyć krwią wszystkie kamienie kręgu. Wokół Fares zaczęli ginąć ludzie...

(2) W imię wiary

Krople deszczu tłukły o ziemię. Woda ogarnęła całe Fares. Od kilku godzin lało nieprzerwanymi strugami. Wydawało się, że żaden podmuch wiatru nie jest wstanie poruszyć chmur wiszących nad okolicą. Nikt nie spostrzegł, że zapadła noc. Powietrze było wilgotne i przesycone dusznymi oparami.
W szopie, w której siedziałem, było niemal równie mokro i wilgotno, co na dworzu. Przez dziury w dachu woda ciekła na ziemię i na moją głowę. Nagle do środka wdarło się światło błyskawicy, która przecięła granat nieba. W jej upiornym blasku ujrzałem olbrzymią postać, która stanęła w progu, otwartych nie wiadomo kiedy drzwi. Zerwałem się na równe nogi.
- Schowaj się do środka, głupcze! - zawołałem. - Chcesz, żeby cię ktoś zobaczył?
Podbiegłem do olbrzyma, wciągnąłem go do wnętrza szopy i szybko zamknąłem drzwi. Pomruk grzmotu zagłuszył skrzypienie zawiasów.
- Siadaj, tam w kącie. - pokazałem mu miejsce.
Spoczął w milczeniu na wskazanym miejscu.
- Dlaczego umówiłeś się ze mną na tym odludziu? - spytałem.
- Słuchaj, Panie. - odpowiedział zdyszany. - Znasz napewno całą historię i wiesz, że trzeba schwytać czarownicę, która przyzwała demona. Wiem, jak ją schwytać, Panie. Ona, wraz z Lucyferem, składa ofiary w tajemnym kręgu na wzgórzach, niedaleko Fares. Musimy znaleźć się tam w chwili, gdy oboje będą znaczyć krwią kolejny kamień. To nasza jedyna szansa. Trzeba jednak uważać na demona. Jego wilcza powłoka ma siłę znacznie większą, niż może to się wydawać.
Sięgnął do torby, przewieszonej przez ramię, i wyjął z niej mały wisiorek.
- To amulet, Panie. Dzięki niemu twoje rany szybciej się zagoją, a w dodatku będziesz odporny na rzucanie zaklęć przez tą wiedźmę.
Chwyciłem wisiorek, ale w mrocznej szopie nie mogłem dostrzec, co przedstawia.
- Dziękuję ci za informacje w imieniu Inkwizytorium. - powiedziałem po chwili. - Ale niestety nie możesz mi pomóc. Sam udam się na Wyjące Wzgórza, aby zapobiec rozszerzającej się fali zła.
- Ależ Panie... - zaczął olbrzym.
- Nie. - przerwałem mu. - To niebezpieczna wyprawa, nie mogę nikogo narażać. Jestem ci wdzięczny za pomoc, dotąd nie mogliśmy sobie poradzić z tą sprawą. Pozwolisz jednak, że sam udam się do tajemniczego kręgu.
Podniosłem się z ziemi i ruszyłem do drzwi.
- Velgeroth! - usłyszałem za plecami. - Uważaj na siebie.
Kiwnąłem głową i wyszedłem w strugi ulewnego deszczu. Poraz kolejny niebo przecięła blada błyskawica. W jej blasku dostrzegłem, że amulet ma kształt wilczego kła...

Przedzierałem się przez gęstą puszczę od dłuższego czasu. Moje ubranie było śliskie jak skóra węża. Spływały po nim strużki wody, które wielkimi potokami spadały z granatowego nieba. Kierowałem się do miejsca, skąd dochodziło mnie co jakiś czas przenikliwe wycie wilka. Przecierałem twarz rękami, rzęsisty deszcz ciskał w oczy duże krople wody. Ze zmęczenia ledwo przebierałem nogami. Nie myślałem, że ta wędrówka będzie tak uciążliwa. Bez przerwy nogi zapadały się w grząskim podłożu.
Jeszcze przebyłem kawałek lasu, gdy wycie stało się wyraźniejsze. Dostrzegłem niewielką polanę, dookoła otoczoną kręgiem kamieni. Pośrodku stała młoda kobieta w czerwonej sukni. Po jej kruczoczarnych włosach spływała woda. Na jednym z kamieni leżała dziewczyna, zupełnie naga, a z jej serca płynęła strużka krwi. Obok czarownicy siedział ogromny wilk, którego wycie przecinało okolicę.
Rytuał ofiarny dobiegał końca. Wilk rzucił się na dziewczynę, i ku mojemu przerażeniu, rozerwał jej ciało na strzępy. Kawałki ciała zostały rozrzucone po całej polanie. Krzyknąłem na ten widok. Czarownica odwróciła się i spostrzegła mnie stojącego w gęstych zaroślach.
- Bierz go! - rzuciła rozkaz.
Rzuciłem się do ucieczki, ślizgając się na leśnej ściółce. Słyszałem za sobą zbliżający się charkot i odgłosy wilczych łap. Nagle na plecy skoczyło mi ogromne cielsko, zwalając mnie z nóg. Odepchnąłem wilka i dobyłem sztylet, ukryty w cholewie buta. Bestia ponownie rzuciła się na mnie, obnażając swoje przerażające kły, z których spływała krew. Chwyciłem jedną ręką za krtań, a drugą chciałem zadać cios. Wilk był silniejszy niż się spodziewałem. Przeciągnął pazurami po moim torsie, przecinając skórzany kaftan. Pojawiła się krwawa plama. Jego potężne kły miałem już tuż przed nosem. Zebrałem w sobie wszystkie siły jakie miałem i odrzuciłem bestię na bok. Podparłem się i uklękłem na ziemi. Dobyłem miecz z pochwy i zanim wilk zdążył się na mnie ponownie rzucić, ugodziłem go w tętnicę szyjną. Bestia upadła na trawę, jej żółte oczy zastygły nieruchomo.
Miałem świadomość tego, że zabiłem tylko powłokę. Demon opuścił ciało wilka i poszuka innej ofiary. Musiałem zająć się czarownicą. Ona znała sekret, jak unicestwić Lucyfera raz na zawsze.

(3) Nauka nie poszła w las

Rana na moich piersiach szybko się zagoiła i po pewnym czasie mogłem ruszyć na poszukiwanie wiedźmy. Dotarłem do kamiennego kręgu. Deszcz szybko zmywał krew, tworząc różową kałużę na środku polany. Rozejrzałem się, dokładnie oglądając wszystkie kamienie. W końcu dostrzegłem oddalający się ślad. Wydeptana trawa tworzyła coś w rodzaju ścieżki. Ruszyłem przed siebie, zagłębiając się w nieprzenikniony las.
Ulewa była coraz bardziej uciążliwa. Moje mokre ubranie chwytały gałęzie, które z trudem odpychałem. Interesował mnie tylko ślad, biegnący wzdłuż niedużego jaru, przecinającego las. Zwolniłem tempo marszu, gdyż podłoże stało się bardziej grząskie i buty zapadały się w ziemię. Niebo ponownie rozorała potężna błyskawica, która oświetliła niewielką chatę. W oknie dojrzałem nikły płomień świecy. Nagle aż podskoczyłem. Tuż obok zachuczał ogromny puchacz, który zerwał się z gałęzi i runął w dół, łapiąc małą mysz. Przystanąłem, chwytając się za serce. Otoczenie tej chaty nie wróżyło nic dobrego. Czarownica wiedziała jak odstraszyć nieproszonych gości.
Już miałem ruszyć w kierunku chaty, gdy nad głową usłyszałem ciche warczenie. Powoli odwróciłem wzrok i ujrzałem rozwartą paszczę wilka.
Nie zdążyłem zareagować. Zostałem powalony na ziemię. Chwyciłem wilka za krtań, próbując dusić. Zwierzę chwyciło zębami za ramię, z którego trysnęła krew. Poczułem ciepłą strużkę, spływającą po ręku. Zacisnąłem mocniej palce na szyi wilka, aż z jego gardzieli wydobyło się przerażające charczenie. Odrzuciłem go w trawę i z trudem chwyciłem do całej ręki miecz. Krew z rany powoli zaczynała krzepnąć, tworząc na skórze ciemnoczerwoną skorupę.
Zwierzę ponownie rzuciło się na mnie. Uchyliłem się przed ogromnymi kłami i zadałem cios w kark upadającego wilka. Bestia padła martwa, obnażając zakrwawione zęby.
Poruszyłem ręką. Bark nie miał przeciętych mięśni, mogłem zginać palce. Kaftan w rozciętym miejscu zmienił barwę z czarnego na bordowy.
Zmęczony, schowałem miecz i podszedłem pod okno drewnianej chaty. Zajrzałem do wnętrza, ale nikogo nie spostrzegłem.
Obszedłem budynek dookoła i zauważyłem z tyłu drugie drzwi. Sztyletem podważyłem skobel i wszedłem do środka. Rozejrzałem się na boki i udałem się do pomieszczenia, gdzie płonęła świeca. Tutaj również nikogo nie dostrzegłem.
" Gdzie ona się podziała?" - pytałem sam siebie. -"Przecież nie zapadła się pod ziemię."
Zajrzałem do kociołka, zawieszonego nad paleniskiem. Był pusty, choć poczułem woń jakiejś dziwnej substancji.
Podłogę przykrywała rozciągnięta skóra wilka. Wszedłem na nią i pod nogą poczułem jakieś kółko. Odsunąłem skórę i zobaczyłem metalowy uchwyt oraz prostokątną rysę w posadzce. Chwyciłem za kółko i odchyliłem klapę. Moim oczom ukazały się drewniane schody, zakręcające pod podłogę. Znaczył się na nich mokry ślad butów.
"Tam się skryłaś, wiedźmo." - pomyślałem z tryumfem. Ale odrazu zdwoiłem ostrożność. Nie wiedziałem jakie pułapki czekały na mnie w podziemiach.
Chwyciłem ze stołu płonącą świecę i zsunąłem się na schody. Zrobiłem kilkanaście kroków w dół, gdy przede mną ujrzałem długi korytarz. Poczułem wilgoć i zapach stęchlizny. Ściany były zrobione z kamienia, ale woda spowodowała, że ręce ślizgały sie na nich pod każdym dotykiem. Przeszedłem kilka metrów. Korytarz rozdzielał się na dwie odnogi. Skręciłem w lewo. Dotarłem do drewnianych drzwi. Zajrzałem do wnętrza i moim oczom ukazała się obszerna cela, na środku której stał lakierowany stół z pentagramem. Na blacie umieszczone były cztery złote klamry w kształcie ludzkich dłoni. Na stole pod ścianą zauważyłem kilka sztyletów, jakieś naczynia, zapewne na krew ofiar.
Pchnąłem drzwi, które otworzyły się z cichym piskiem. Pierwszy rzut oka wystarczył, abym podjął decyzję, że schwytaną czarownicę tutaj będę przesłuchiwał.
Wyszedłem z celi i skierowałem się do drugiej odnogi korytarza. Dotarłem nią do dużej jaskini wykutej w skale. Na jej dnie rozciągało się obszerne jezioro. Wilgoć, jaka tu panowała, była jeszcze większa niż w korytarzu. Zszedłem powoli po stromej ścianie nad brzeg jeziora. Po drugiej stronie stała młoda kobieta w czarnej sukni. Obok niej na ziemi siedział duży wilk.
- Znalazłeś mnie, księżulku! - odezwała się z pogardą w głosie. - Ale nic ci z tego nie przyjdzie. Jesteś za słaby jak na moje zdolności.
- To się okażę, wiedźmo! - krzyknąłem podirytowany. - Mój Pan jest potężniejszy od twojego. Poddaj się odrazu, zanim będzie za późno.
- Nie rozśmieszaj mnie, klecho! - krzyknęła ze złością. To mówiąc, wypowiedziała jakieś zaklęcie i skierowała dłonie w moją stronę. Poczułem silne uderzenie w brzuch i upadłem na ziemię.
- Sam widzisz, że nie masz szans. - powiedziała z wyższością. - Lepiej odejdź, jak nie chcesz swojej śmierci.
Leżałem, oszołomiony nagłym ciosem. W myślach wzywałem swego Pana. Poczułem narastający ból, Anioł zbliżał się. Ziemia zaczęła drżeć, na jeziorze pojawiły się drobne fale. Mrok jaskini rozświetlił ostry blask, który porażał swoją bielą wrażliwe oczy. Przymknąłem je, bo światło rozpraszające mrok było nie do zniesienia. Usłyszałem wycie wilka, które po chwili przerodziło się w przenikliwy jęk. Mych uszu dobiegł krzyk czarownicy, który tak samo szybko ucichł jak się pojawił. Poprzez zamknięte oczy zauważyłem, że blask zanika. Podniosłem powieki. Nad brzegiem jeziora leżał martwy wilk, z dużym otworem w brzuchu, przez który wypłynęły ociekające krwią wnętrzności. Obok, na ziemi spoczywała kobieta ze związanymi na plecach rękami i kneblem na ustach.
"Dziękuję ci Panie za kolejną pomoc w obronie wiary." - pomyślałem.
Ciało wilka wrzuciłem do jeziora, które od krwi zabarwiło się na czerwono. Czarownicę chwyciłem za ręce i po krótkiej szarpaninie zarzuciłem ją sobie na ramię. Udałem się do ofiarnej celi, gdzie uwięziłem na stole dziewczynę, przypinając jej nogi i ręce złotymi klamrami...

(4) Dluga sesja

Zamknąłem za sobą drzwi i podszedłem do stołu. Zdjąłem knebel z ust dziewczyny.
- Czego chcesz?! - syknęła ze złością.
- Chcę wiedzieć, gdzie jest magiczny pierścień, który pozwala demonowi przybierać postać wilka? - powiedziałem spokojnie.
- Nic ci nie powiem. - rzekła pewna siebie. - Jestem odporna na ból.
- Domyślam się. Twój demon dał ci długowieczność, dlaczego miałby nie uodpornić na ból. Znam jednak metody, które nie pozostawiają ran na ciele, a są być może skuteczniejsze.
- Co masz na myśli? - zaciekawiła się dziewczyna.
- Zobaczysz. Mogę ci tylko obiecać, że będzie śmiesznie.
Wyjąłem z kieszeni dwa czarne pióra. Położyłem je na stole, obok czarownicy, i podszedłem do stóp dziewczyny. Powoli zdjąłem jej buty, odsłaniając zgrabne i aksamitne podeszwy.
- Co zamierzasz? - pytała coraz bardziej przerażona.
- Będę cię łaskotać, aż powiesz mi, gdzie jest pierścień. - odrzekłem, biorąc do rąk pióra.
- Chyba nie mówisz poważnie? - krzyknęła ze strachem. - Chyba nieee...!
Urwała wybuchem śmiechu, jaki wydobył się z jej ust, gdy zacząłem powolnym ruchem krążyć po jej bosych stopach. Muskałem pięty, i przez śródstopia przejeżdzałem piórami do palców. Wkładałem pióra pomiędzy palce stóp, co powodowało jeszcze głośniejszy śmiech dziewczyny. Czasami kłułem ją szpiczastą stroną piór, rysując na podeszwach duże kręgi.
Czarownica krzyczała i śmiała się, rzucając ciałem na boki. Sądząc po jej zachowaniu, miała już dość. Postanowiłem jednak kontynuować, aby nabrała większej ochoty do mówienia. Łaskotałem ją nadal, tym razem palcami drażniąc jej bezbronne stopy. Opuszkami penetrowałem każdy skrawek jej aksamitnej skóry, wydobywając z dziewczyny kolejne salwy śmiechu.
Po jakimś czasie przerwałem. Dziewczyna opadła na stół i ciężko oddychała. Po jej policzkach ciekły strużki łez.
- No więc jak będzie? - spytałem, gdy odpoczęła chwilę. - Dowiem się wszystkiego?
- Idź do diabła! - warknęła resztką sił.
- Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem. - powiedziałem, kierując się do jej pach. Rozerwałem suknię, odsłaniając brzuch i wrażliwe miejsca pod pachami.
- A jakiej, ty skurwielu?! - krzyknęła w bezsilności.
- Nauczę cię pokory, ty głupia dziewko! - odrzekłem, zirytowany jej tonem.
Wbiłem jej palce pod żebra i zacząłem energicznie łaskotać. Palcami krążyłem po jej odsłoniętym brzuchu i po bokach. Drażniłem mięśnie wokół pępka i na granicy pach i boków. Czarownica szarpała się w więzach i przeklinała mnie pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu. Nie zważałem na to. Jej stosunek do mnie i obrażanie Boga tak boleśnie odczuwałem, że miałem ochotę zamęczyć tą dziewczynę na śmierć. Łaskotałem ją bez przerwy, nie dając jej czasu na złapanie oddechu. Dziewczyna zrobiła się czerwona na twarzy i po jakimś czasie przestała się nawet rzucać. Leżała w bezruchu, śmiejąc się i krzycząc bezradnie.
Po godzinie tortur postanowiłem dać jej odpocząć. Oderwałem palce od jej wymęczonego ciała.
- No i jak? Będziesz gadać? - spytałem znużony tym przesłuchaniem.
- Zapomnij! - wydusiła z siebie.
- Mamy sporo czasu. - zauważyłem.- Możemy ciągnąć tą sesję jeszcze kilka godzin. Ja jestem cierpliwy.
- Nie zbliżaj się do mnie, ty bydlaku! - krzyknęła, widząc, że podchodzę do jej stóp.
- Zwróciłem uwagę, że twoje podeszwy bardziej reagują na dotyk niż brzuch. Zatem im poświęcę więcej czasu. - powiedziałem, przejeżdżając palcami przez środek stóp.
- Nieee! Zostaw mnie wreszcie w spokojuuu! - kolejny gromki śmiech wypełnił celę.
Ponownie łaskotałem jej bose podeszwy, tym razem zwiększając intensywność ruchu palców i drażniąc bardziej wrażliwe miejsca. Muskałem śródstopia i miejsca tuż pod palcami, zatrzymując się przy nich na chwilę. Dziewczynę doprowadzało to do szału i jeszcze większego śmiechu. Jej histeryczny krzyk odbijał się gromkim echem od kamiennych ścian celi.
- Przeeestaaań! Powiem wszyyystkooo! - błagała poprzez śmiech i łzy.
- Mów! - rozkazałem, nie przerywając łaskotania.
- Ale ja już nie mogę! - krzyknęła.
Przerwałem tortury. Cierpliwie poczekałem, aż dojdzie do siebie.
- No słucham! - zajrzałem jej w oczy, pokryte łzami.
- Pierścień leży na górze w domu. W szufladzie komody, pierwszej od dołu.
Wyszedłem szybkim krokiem i wydostałem się schodami na górę. Odnalazłem magiczny pierścień. Położyłem go na podłodze i rękojeścią miecza rozbiłem osadzony w nim rubin. Czar prysł, demona w postaci wilka można było już zabić.
Wróciłem do celi. Podszedłem do stołu pod ścianą i wziąłem palącą się świecę. Przewróciłem ją na lakierowanym stole obok czarownicy. Stół zajął się, a po chwili również ubranie dziewczyny.
Wybiegłem z celi, słysząc za sobą wrzaski palonego ciała.
Opuściłem chatę, która po paru minutach stanęła w ogniu. Pobiegłem przed siebie, kierując się do kamiennego kręgu...

(5) Ostateczna rozgrywka

Po długiej wędrówce, przemoczony do szpiku kości, dotarłem do tajemniczego kręgu. Skryłem się w gęstych zaroślach, czekając na pojawienie się demona. Trząsłem się z zimna i ciągle padającego deszczu. Narzuciłem na głowę kaptur, aby chociaż głowę osłonić od grubych kropel, ciskanych przez wiatr. Z tego zmęczenia juz prawie zasypiałem, gdy nagle usłyszałem za sobą zbliżające się kroki i szelest liści. Wyczułem obecność jakiegoś zwierzęcia. Chwyciłem miecz i mocno ścisnąłem jego rękojeść. Palce od uchwytu zrobiły się aż białe. Strach podszedł mi do gardła i z trudem przełknąłem ślinę.
Powoli odwróciłem głowę. Potężna błyskawica rozjaśniła niebo i ujrzałem przed sobą rozwartą paszczę wilka i groźne żółte ślepia. Bestia skoczyła na mnie tak niespodziewanie, że upuściłem miecz. Upadliśmy w miękką trawę z chlupotem. Woda sięgała już niemal kostek. Zanim zdążyłem się podnieść wilk znajdował się tuż nade mną i sposobił się, aby wbić kły w moją krtań. Przekręciłem się na bok, dobywając sztylet ukryty w bucie. Zwierzę skoczyło na mnie, wbijając zęby w lewe ramię. Zawyłem z bólu. Po ręku zaczęła płynąć ciepła krew. Korzystając z okazji i tracąc na to resztę sił, pchnąłem sztyletem wilka pomiędzy oczy. Grube cielsko zwolniło uścisk na moim ręku i zwaliło się na ziemię.
Odsunąłem się o kilka kroków i oddychałem ciężko. Walka, jak i dotkliwa rana, porządnie mnie osłabiły.
Leżałem tak dłuższą chwilę, smagany strumieniami wody. Nic nie zapowiadało końca burzy. Krew przestała sączyć się z rany, powoli odzyskiwałem siły.
Wziąłem do ręki amulet w kształcie wilczego kła.
"Tym razem również i ty uratowałeś mi życie." - pomyślałem z ulgą.

Powróciłem do Fares, gdzie na wieść o zażegnaniu niebezpieczeństwa urządzono przyjęcie. Wszyscy jedli, pili, śmiali się, radując z mojego sukcesu.
Ale ja siedziałem z boku zamyślony.
"Ile jeszcze zła kryje się w tym mrocznym świecie? Ile jeszcze pracy, aby osiągnąć spokój?"

(6) Epilog

Została jeszcze do załatwienia sprawa dwóch wyznawców, którzy po śmierci czarownicy, zaszyli się w jakiejś kryjówce. Nie mogłem pozwolić na to, aby próbowali w inny sposób wywołać demona. Pierścień został zniszczony, ale nigdy nic nie wiadomo.
W tym celu udałem się do przełożonego, który dał mi do pomocy czterech zbrojnych strażników. Postanowiliśmy udać się do kamiennego kręgu, po drodze przeczesując spory kawałek otaczającego go lasu.
Pogoda nadal nie była najlepsza. Przestał co prawda padać deszcz, ale zrobiło się parno i duszno. Po długiej jeździe przez gęsty las, spociliśmy się tak, że porobiły się na skórze czerwone ślady. W końcu zmęczeni dotarliśmy do celu podróży.
Zsiedliśmy z koni, które przywiązaliśmy do pni drzew. Sami rozpaliliśmy mały ogień i obsiedliśmy go dookoła. Postanowiliśmy zaczekać, gdyż mieliśmy nadzieję, że wyznawcy zjawią się w kręgu wcześniej czy później.
Zapadła noc. Poczuliśmy drobne kropelki deszczu, które powoli zaczynały spadać na nasze skórzane płaszcze i kaptury. Ułożyłem się na boku, próbując zasnąć. Obok słyszałem posapywania śpiących strażników.

Obudził mnie szelest liści, dobiegający z gęstej ściany krzaków.
"Co to może być?" - pomyślałem chwytając rękojeść miecza.
Szum wiatru i drobny deszcz niwelował wszelkie odgłosy, ale ja zbyt dużo życia spędziłem w tym dzikim lesie, aby nie słyszeć nawet najdrobniejszych odgłosów.
Chciałem się podnieść, ale nagle czyjeś dłonie chwyciły mnie za szyję i zaczęły dusić. Próbowałem poluzować uścisk, ale ręce jeszcze bardziej zacisnęły się na mojej krtani. Zaczęło mi brakować tchu. Przed oczami pojawiły się ciemne plamy, czułem, że tracę przytomność.
Nagle uścisk zelżał. Za plecami napastnika pojawił się olbrzym, którego spotkałem w szopie na odludziu. Chwycił on nieznajomego za kark i skręcił go jednym szybkim ruchem. Trzasnęły łamane kości i ciało mężczyzny bezwiednie upadło na ziemię.
Z trudem podniosłem się z trawy. Podszedłem do swoich towarzyszy i, ku memu przerażeniu, dostrzegłem krwawe rany na ich szyjach. Wszyscy czterej mięli podcięte gardła.
- Co tu się dzieje do cholery?! - spytałem, niedowierzając w to co widziałem.
- To wyznawcy, którzy utrzymali się przy życiu, Panie. - powiedział olbrzym. - Jednego właśnie zabiłem. Drugi uciekł, ale raniłem go, więc powinniśmy znaleźć go po śladach.
- W tym mroku i deszczu? - spytałem z ironią.
- Mam bardzo dobry wzrok. Nawet widzę w ciemnościach i to na sporą odległość. - pochwalił się.
- Zatem ruszajmy, bo nam umknie ten morderca!
Zagłębiliśmy się w las. Szedłem kilka kroków za olbrzymem, który podążał w ciemnościach w takim tempie, jakby podróżował w dzień. Nawet nie zahaczył o żaden wystający korzeń ani nie potknął się o ścięty pień drzewa.
Po pewnym czasie dotarliśmy do szopy, w której poznałem olbrzyma. Drzwi były uchylone, z wnętrza dochodziło ciche sapanie.
Podeszliśmy bliżej. Zajrzałem do środka szopy. Pod ścianą, na wiązce słomy, spał mężczyzna w skórzanym płaszczu. Na ziemi, obok niego, leżał drewniany pentagram ze złotymi znakami.
- Bierzemy go żywcem. - szepnąłem do olbrzyma.
Skinął głową i wślizgnął się do wnętrza szopy. Podszedł do śpiącego mężczyzny i wyjął zza pasa drewnianą pałkę. Zaskrzypiała stara podłoga, która obudziła wyznawcę. Zanim olbrzym zadał cios, mężczyzna zerwał się z ziemi i ruszył do uchylonych drzwi. Wybiegł na dwór w strugi padającego deszczu. Gdy tylko przekroczył próg szopy podstawiłem mu nogę i runął jak długi na ziemię w kałużę błota. Za nim rzucił się olbrzym, wskakując na wyznawcę i przygniatając go swoim ciałem. Rozpoczęła się szamotanina i walka w gęstym błocie. Olbrzym był jednak znacznie silniejszy i po chwili mężczyzna leżał nieprzytomny, smagany strugami wody. Pomogłem olbrzymowi związać jeńca i razem odstawiliśmy go do Inkwizytorium.
Podziękowałem pomocnikowi za działania w imię wiary i unieszkodliwienie wyznawców. Nigdy więcej już się nie spotkaliśmy.
Więzień został oskarżony o uprawianie niedozwolonych praktyk i wywoływanie demonów. Poddany został ciężkiemu śledztwu, w wyniku którego, po długiej sesji tortur, zmarł. Na stosie spalono martwe ciało, aby tradycji stało się zadość.
A ja miałem już do rozwikłania kolejną zagadkę...
  
BlackMoon
25.09.2010 19:08:55
poziom 1

Grupa: Użytkownik

Posty: 31 #
Od: 2010-9-11
Opowiadanie: "Czara Zapomnienia"

(1) Nowa fala zła

Siedziałem w swoim pokoju w Inkwizytorium pisząc notatkę z ostatniego wykonanego zadania, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Schowałem papiery do szuflady biurka.
- Wejść! - krzyknąłem.
Drzwi się otworzyły i do środka wkroczył średniego wzrostu mężczyzna w brązowym habicie mnicha. Jego głowę zdobiła rozległa łysina.
- Witaj, Velgeroth. - powiedział przybysz.
- Wejdź, Cadfaelu. - zaprosiłem go bliżej stołu. - Siadaj i opowiadaj.
Spoczął na krześle i otarł pot z czoła.
- Wczoraj wieczorem z naszej świątyni Elarda, mieszczącej się w obrębie klasztoru, skradziono magiczny przedmiot - Czarę Zapomnienia. - zaczął opowiadać. - Została ona dawno temu odzyskana z rąk złej wiedźmy Gildred, którą złapano i za uprawianie czarów spalono na stosie. Czara ma specjalne właściwości. Użyta przez wprawnego magika może spowodować nieodwracalne szkody a nawet doprowadzić do zagłady wszystkiego co żyje. Dzisiaj jest Noc Mroku, okazja do niecnych czynów. Planety ustawiły się w jednej linii, tworząc koniunkcję. W takim momencie można wywołać Thorna - pana śmierci i zniszczenia. Mamy mało czasu, Velgeroth.
- Wczoraj wieczorem nastąpiła kradzież, a ty dopiero teraz z tym przychodzisz? - spytałem zdziwiony.
- Jestem detektywem - amatorem. Przeprowadziłem swoje śledztwo aby nie przychodzić do was z pustymi rękami. - odparł mnich.
- I co ciekawego odkryłeś?
- Po odnalezieniu kilku śladów doszedłem do wniosku, że złodziej musiał pochodzić z Rinigen. Ponieważ jednak nie zdążyłby dotrzeć tam przed północą, musiał zaszyć się w gęstym lesie Veipert. Do wywołania demona potrzebna jest krew dopiero co zabitego człowieka.
- W takim razie ciężko go będzie znaleźć. - stwierdziłem. - Las jest tak rozległy, że łatwiej można dostrzec igłę w stogu siana.
- No nie jest aż tak beznadziejnie. - uśmiechnął się Cadfael. - Złodziej miał pomocnika, który wprowadził go na teren klasztoru. Spostrzegłem dwoje ludzi przy bramie jak wracałem z ogrodu. Było ciemno, ale zauważyłem, że mężczyźnie pomagała młoda kobieta. Mieszka ona w domach, przy bramie klasztoru. Pracuje u nas jako służąca, sprząta, pierze, w zamian za utrzymanie.
- Dobre i to. - odrzekłem. - Zatem jedziemy do klasztoru.
Podnieśliśmy się ze swoich miejsc. Udaliśmy się na dziedziniec, gdzie po chwili przyprowadzono nasze konie. Nie zwlekając, ruszyliśmy do Laris, gdzie nad strumieniem wpadającym do rzeki Tar mieściły się stare zabudowania klasztorne zakonu św.Elarda.

(2) Na tropie

Wieczorem, w chwili gdy ostatnie promienie zachodzącego słońca oświetliły ziemię niezwykłym, niemalże krwawym odcieniem, zbliżyliśmy się do Laris.
Jeden z mnichów wziął od nas konie i zaprowadził je do stajni. Udaliśmy się do kwatery Cadfaela, mieszczącej się przy południowej ścianie murów. Gdy weszliśmy do środka, uderzył mnie silny zapach ziół i medykamentów.
- Nadal zajmujesz się leczeniem wieśniaków? - spytałem, zasłaniając nos.
- Tak. Ale oprócz doglądania chorych zajmuję się również wyjaśnianiem dziwnych spraw. - uśmiechnął się lekko.
- Pozwól, że dalej sam zajmę się tą sprawą. - zadecydowałem. - Opisz mi tylko dziewczynę, która u was pracuje.
Cadfael usiadł na małym stołku. Założył ręce na piersiach i popatrzył na mnie ironicznie.
- Velgeroth. Czy ty masz mnie za całkowitego amatora? - spytał, mrużąc oczy. - Muszę ci pomóc schwytać tą dziewczynę. Jest niby skromnej postury, ale wierz mi, że jest bardzo silna i przebiegła. Nie wiem, czy dasz sobie z nią radę.
- Wątpisz w moje zdolności po tylu wyjaśnionych sprawach? - spytałem hamując gniew. Mnich w wyraźny sposób nabijał się ze mnie.
- Źle mnie zrozumiałeś. - odparł. - Doceniam to, co do tej pory zrobiłeś w obronie wiary. Pozwól jednak sobie pomóc.
Machnąłem ze zniecierpliwienia ręką.
- Dobra, niech ci będzie. Widzę, że i tak się ciebie nie pozbędę.
Było już prawie całkiem ciemno gdy opuściliśmy herbarium. Skierowaliśmy się do bramy, skąd dobiegł nas przenikliwy jęk.
W pobliżu domu, znajdującego się tuż przy bramie klasztoru, leżał młody mężczyzna. Miał głęboką ranę na nodze, z której sączyła się krew.
- Co się stało?! - krzyknąłem, chwytając człowieka za ramię.
- To była ta młoda dziewczyna, która tutaj mieszka. - wydusił z siebie ranny.
- Ale czego od ciebie chciała?
- Nie wiem, Panie. Uciekła do lasu, kierując się do Fares.
- Zajmij się nim. - powiedziałem do Cadfaela.
Wyprowadziłem konia ze stajni i ruszyłem we wskazanym kierunku. Po paru minutach jazdy, po prawej stronie w gęstwinie krzaków, usłyszałem jakieś dziwne sapanie. Zatrzymałem się i zeskoczyłem z konia, którego przywiązałem do drzewa. Zagłębiłem się w zarośla. Zajrzałem pod niski krzew i ujrzałem młodą blondynkę, która zmęczona ucieczką, zasnęła. Na jej rękach spostrzegłem ślady krwi. Domyśliłem się, że to ona napadła na mężczyznę, którego spotkaliśmy pod bramą klasztoru.
Odszedłem na sporą odległość. Znalazłem się na niewielkiej polance, otoczonej dookoła bujnymi krzakami. Wyjąłem miecz i wyciąłem nim dwa grubsze kije. Wbiłem je w ziemię, w pewnej odległości od siebie, zostawiając kilkanaście centymetrów ponad grunt. Po przygotowaniu miejsca pracy powróciłem do śpiącej dziewczyny. Zakradłem się do niej, ale jak na złość potknąłem się o wystający korzeń i jak długi runąłem na ziemię. Dziewczyna obudziła się i spostrzegłszy mnie zerwała się na równe nogi. Chciała skoczyć w gęstwę zarośli, ale w ostatniej chwili chwyciłem ją za nogę i pociągnąłem do siebie. Po krótkiej szamotaninie, podczas której dziewczyna wyrywała się jak mogła z moich objęć, leżała związana jak baran ze szmatą w ustach.
Zarzuciłem ją na ramię i zaniosłem do przygotowanych wcześniej palików. Po pewnym czasie, z trudem, rozciągnąłem dziewczynę pomiędzy wystającymi z ziemi kijami i przywiązałem jej ręce i nogi do palików. Patrzyła na mnie z przerażeniem w oczach.
Usiadłem na trawie obok jej głowy. Wyjąłem szmatę z ust dziewczyny.
- Mam do ciebie kilka pytań. - zacząłem.
- Nie wiem o co ci chodzi? - wyrzuciła z siebie.
- Zaraz wszystkiego się dowiesz. - odpowiedziałem spokojnie. - Chcę wiedzieć, dlaczego zraniłaś tego człowieka?
- Skąd wiesz, że to ja?
- Nie rób ze mnie idioty! - warknąłem gniewnie. - Masz na sobie ślady krwi, a poza tym wskazano mi kierunek, w którym uciekałaś. Tylko ciebie znalazłem w tym lesie i to niedaleko od miejsca zdarzenia.
Nastała cisza.
- Powiesz mi wszystko, czy mam cię ładnie poprosić? - spytałem, siadając przy jej nogach.
- Nie wiem, o czym mówisz. - odpowiedziała.
Powoli zdjąłem jej buty, odsłaniając ładne zgrabne stopy.
- Co robisz? - spytała z niepokojem.
- Poproszę cię o odpowiedź.
Przejechałem delikatnie opuszkami palców po jej aksamitnych podeszwach. Zgięła palce stóp, marszcząc skórę na śródstopiach. Jedną ręką odchyliłem jej palce do tyłu a drugą zacząłem intensywnie łaskotać wrażliwe podeszwy.
Dziewczyna szarpnęła się w więzach i po chwili usłyszałem jej śmiech. Kontynuowałem, drażniąc palcami pięty i przesuwając się ku górze. Łaskotałem miękkie poduszki pod palcami, czym doprowadzałem dziewczynę do bardziej histerycznego śmiechu i krzyku. Próbowała uciekać stopami na boki, ale trzymałem je na tyle mocno, że o oswobodzeniu z uchwytu mogła zapomnieć. Muskałem jej naprężoną skórę na podeszwach, powodując kolejne wybuchy niekontrolowanego śmiechu. Po paru minutach tortur dziewczyna zachrypła i skrzeczała jak sroka. Nie zważając na to, że jej śmiech przypominał teraz skrzyp nienasmarowanych zawiasów u drzwi, łaskotałem dalej zawzięcie stopy dziewczyny.
- Dooość! - krzyczała przez łzy.
Po jakimś czasie przerwałem tortury. Dałem chwilę dziewczynie, aby wyrównała oddech.
- Mów wszystko, co wiesz. - powiedziałem groźnie.
- Czarę, której szukacie, zabrał Mroczny Wojownik. Wygląda on jak rycerz w czarnej płytowej zbroi. W rzeczywistości jest jednak magiem, który chce wypróbować zdolności czary. - wydusiła.
- W którą stronę się udał? - spytałem zniecierpliwiony.
- Do piekielnych wrót. To ten kamienny łuk, znajdujący się niedaleko tajemniczego kręgu obok Fares.
Podniosłem się z ziemi. Ruszyłem w kierunku traktu.
- Nie zostawiaj mnie tutaj! - krzyknęła za moimi plecami.
Odwróciłem się na chwilę.
- Nie martw się. - powiedziałem. - Zaopiekują się tobą wilki.
- Ty skurwysynu! - warknęła ze złości. - Uwolnij mnie!
Popatrzyłem na nią z politowaniem i udałem się do pozostawionego przy drodze konia.

(3) W obliczu śmierci

Było już całkiem ciemno, gdy dotarłem do piekielnych wrót. Poczułem na twarzy lekki wiatr i spadające powoli krople deszczu. Zsiadłem z konia i ukryłem go między drzewami. Chwyciłem do ręki swój miecz i ruszyłem przed siebie, zagłębiając się w las. Ręce mi się trzęsły, a palce aż zbielały, tak były zaciśnięte na rękojeści miecza. Nagle po kilkunastu krokach z gęstwiny po lewej stronie dobiegł mnie potężny głos, wypowiadający coś w rodzaju zaklęcia.
Przedarłem się przez krzaki i ujrzałem widok, na który zwykły śmiertelnik padłby z wrażenia.
Po środku polany stał, odwrócony do mnie plecami, ogromny rycerz w kruczoczarnej zbroi. Obok niego w trawie leżał wielki obusieczny miecz ze złotą rękojeścią. Ów rycerz dzierżył w dłoniach czarę i wypowiadał jakąś formułę zaklęcia. W piekielnych wrotach zaczęło się rozjaśniać. Podmuch wiatru stał się silniejszy. Ledwo stałem na nogach, trzymając sie grubej gałęzi, aby się nie przewrócić. Po chwili wiatr trochę zelżał. W kamiennym łuku blask z pomarańczowego przeszedł w biel. Musiałem zareagować w tym momencie, zanim pojawił się demon. Wyszedłem zza drzewa, ale wyraźnie miałem dziś pecha. Znowu potknąłem się o coś, co przypominało oderwaną ludzką rękę. Słysząc moje kroki, rycerz upuścił czarę, która potoczyła się w trawę. Chwycił błyskawicznie swój ogromny miecz i rzucił się na mnie.
Zadał cios tak potężny, że pomimo iż sparowałem go swoim mieczem, powalił mnie na ziemię. Po chwili wyprowadził kolejne uderzenie. W ostatnim momencie uchyliłem się, przekręcając się na trawie. Przeciwnik miał na sobie ciężką zbroję, ale poruszał się niezwykle szybko i celnie wyprowadzał następne ciosy. Ja już ledwo dyszałem od przyjmowania jego uderzeń, a on zachowywał się jakby był na treningu. Kolejne pchnięcie spowodowało sporą ranę ramienia, z którego pociekła nitka krwi. Jęknąłem z bólu i na mych ustach pojawił się grymas niezadowolenia. Oparłem się o drzewo i upuściłem miecz z ręki. Czarny rycerz podszedł do mnie i podniósł do góry swój miecz. Zauważyłem, że pomiędzy zbroją a hełmem zrobiła się szczelina, odsłaniając krtań przeciwnika. To była moja jedyna szansa. Niepostrzeżenie wyjąłem z cholewy buta mały sztylet. W momencie, gdy rycerz szykował się do zadania śmiertelnego ciosu rzuciłem sztyletem w odsłonięte miejsce, przebijając krtań maga. Upadł na ziemię z tak ogromną siłą, że aż ziemia się zatrzęsła.
Blask w piekielnych wrotach zanikł. Niebezpieczeństwo zostało zażegnane.
Podniosłem się z trudem z ziemi i chwyciłem do ręki Czarę Zapomnienia. Podszedłem do kamiennego łuku wrót i rozbiłem ją na drobne kawałki. Lepiej ją zniszczyć niż strzec w świątyni, gdzie będzie łakomym kąskiem dla fanatyków czarnej magii.

(4) Powrót do codzienności

Udałem się po tych dramatycznych przeżyciach do klasztoru Laris. Gdy tam dotarłem, spadłem z konia tuż przed bramą. Byłem tak wycieńczony, że nie miałem siły podnieść się z ziemi. Natychmiast na drodze pojawiło się dwóch mnichów, którzy zaprowadzili mnie do infirmerii - izby chorych.
Po paru minutach przybiegł brat Cadfael.
- Zostawcie nas samych. - powiedział do mnichów.
Wyszli, zamykając za sobą drzwi.
- Pokaż tą ranę. - zwrócił się do mnie, rozrywając kaftan. Syknąłem z bólu.
- To coś poważnego? - spytałem z niepokojem.
- Do wesela się zagoi. - zażartował Cadfael. - Jesteś twardy, Velgeroth. Tyle razy wychodziłeś z nie takich opresji.
- Czyli nie umrę do jutra? - uśmiechnąłem się lekko, choć po chwili grymas bólu pojawił się na mojej twarzy.
- Mam nadzieję, że nie. Musimy odkazić tą ranę.
To mówiąc mnich opuścił infirmerię. Po pewnym czasie wrócił, niosąc w ręku pokaźny dzban wina.
- Myśle, że to ci pomoże. - podał mi dzban do ręki.
Łyknąłem chciwie trochę wina. Oblizałem wargi i mlasnąłem językiem.
- Cadfaelu, jesteś niezastąpiony. Co ja bym bez ciebie zrobił. - powiedziałem wreszcie.

...

I oto kolejne zło zostało zażegnane, ale ile jeszcze czeka mnie pracy, aby nastał spokój i ludzie oddali się jednej wierze.
Świat tortur, stosów i bluźnierstwa trwać będzie jeszcze długo...
  
BlackMoon
01.10.2010 19:49:38
poziom 1

Grupa: Użytkownik

Posty: 31 #
Od: 2010-9-11
Opowiadanie: "Zaklęta Księga"


(1) Zaklęta Księga

Dawno temu, w odległej krainie...
Prawie każda baśń czy legenda zaczyna się takimi słowami. Ale ja troszkę inaczej opowiem tą pełną niebezpieczeństw historię.
...

Niedaleko portowego miasta Oregon żyła stara znachorka i zielarka imieniem Moriel. Parała się leczeniem miastowych jak i chłopów z pobliskiej wioski. Jej przeznaczeniem stało się wejście w stan magicznej aury, która powodowała, że kobieta widziała przyszłość i zmarłych.
We śnie objawił jej się demon Thorn, który w zamian za duszę zielarki, obiecał jej czarodziejską moc i nakazał spisanie zaklęć w obszernej księdze.
Po paru miesiącach papierowe karty zostały zapisane przez Moriel wieloma zaklęciami, które mogły spowodować głód, ból i cierpienie a nawet śmierć.
Niedalej, jak przed kilkoma dniami owa księga została skradziona z domu zielarki. Nad światem zawisła groźba unicestwienia, w rękach czarownika o wysokich kwalifikacjach była niebezpieczną bronią.
Kradzież księgi została zgłoszona w klasztorze Laris, gdyż tam było najbliżej od chaty Moriel. Każda minuta była teraz na wagę złota.
Cadfael, detektyw - amator, przybył do naszego Inkwizytorium poinformować o zaistniałej kradzieży. Postanowiłem zająć się tą sprawą, tym bardziej, że mnich zaproponował mi swoją pomoc. Dodatkowo dostał pozwolenie opata Dagerta na dłuższe opuszczenie klasztoru. Ponieważ wyprawa mogła okazać się trudna, przyjąłem pomoc, choć przyznam, że wolę działać sam.
Udaliśmy się wieczorem do portu w mieście Oregon. Po wynajęciu małego statku z dziesięcioma osobami załogi wyruszyliśmy na poszukiwania tajemniczej księgi. Ulokowano nas w dwóch oddzielnych kajutach.
Przyszłość była w naszych rękach...

(2) Podróż na Wyspę Mroku

Leżałem w swojej kajucie, wsłuchany w szum fal i odgłos latających mew. Dolatywał do mych nozdrzy zapach słonej wody. Rozmyślałem nad zadaniem, które mieliśmy wykonać. Wiedziałem, że nie będzie ono łatwe do zrealizowania, ale mieliśmy dużą motywację. Mój przyjaciel i kompan, mnich Cadfael, nieraz wyciągał mnie z opresji i jego pomoc była nieodzowna w tej sprawie. Poza tym miał detektywistyczną żyłkę i umiał wyleczyć nawet rozległą ranę, używając do tego jedynie ziół, które znajdywał w pobliskim lesie czy gęstwinie zarośli. Jego umiejętności walki wręcz też mogły się przydać, z tej prostej przyczyny, że sam nie zawsze daję sobie radę z przeciwnikami, a Cadfael zanim wstąpił do zakonu był żołnierzem w służbie króla. Był dobrym rycerzem, ale postanowił jednak udać się do klasztoru w Laris i tam oddać służbie Bogu. Miał zresztą pięćdziesiątkę na karku, więc jego zdolności bojowe były już mniejsze, ale zawsze co dwie pary rąk to nie jedna.
Powoli zasypiałem, gdy usłyszałem głośne kroki na korytarzu. Po chwili drzwi do kajuty się otworzyły i wszedł mnich.
- Mamy problem. - oświadczył na wstępie.
- Co się stało? - spytałem ziewając.
- Velgeroth, zbieraj się. Na horyzoncie dostrzeżono wrogi statek z piracką banderą. Możemy mieć kłopoty.
Podniosłem się leniwie z pryczy i przypiąłem pas z mieczem.
- To niedobrze. - stwierdziłem. - Nasza podróż się opóźni a my nie mamy wiele czasu.
Wyszliśmy na górny pokład, gdzie marynarze uwijali się jak w ukropie, byle zejść z kursu wrogiej jednostki i uniknąć spotkania z piratami. Z każdą chwilą widzieliśmy jak obcy statek powiększa się i zbliża w naszą stronę.
Podszedł do mnie kapitan, wysoki barczysty mężczyzna koło czterdziestki z ogromną brodą i fajką w ustach.
- Nie uciekniemy im. - powiedział swoim basem. - Nasza jednostka jest wolniejsza i mniej zwrotna. Dopadną nas.
- Jeżeli tak się stanie, to podejmiemy walkę. - odrzekłem z nutą zarozumiałości w głosie. - Napewno nie wezmą nas żywcem.
- Powiem swoim ludziom, żeby przygotowali się do walki. - szepnął kapitan i odszedł, aby wydać rozkaz załodze.
Statek piratów zbliżył się na odległość trzydziestu metrów. Nastawieni wrogo, wyciągnęli miecze i patrzyli na nas z wyższością. Gdy podpłynęli jeszcze bliżej, poszybowały w naszym kierunku liny zakończone hakami. Powbijały się w burtę statku i po chwili piraci zaczęli z dzikim wrzaskiem przeskakiwać na pokład naszego żaglowca.
Szczęknęło kute żelazo krzyżujących się mieczy. Zaatakowali nas z furią, tnąc wszystko na swej drodze. Rozbijali stojące wiadra z wodą i beczki z żywnością. Było ich znacznie więcej niż nas. Nie mieliśmy jednak zamiaru poddać się bez walki. Rzucili na pokład płonącą żagiew, której ogień szybko zaczął się rozprzestrzeniać. Marynarze zaczęli skakać do wody, ale tam dosięgły ich strzały z kusz piratów. Woda zabarwiła się na czerwono.
Parowałem ciosy dwóch wrogów jednocześnie, ale byłem już tak wycieńczony walką, że upadłem na podłogę i upuściłem miecz. Natychmiast przed mym nosem pojawiło się błyszczące ostrze, nie pozwalając się podnieść. Kątem oka spostrzegłem, że Cadfaela też spotkał los więźnia. Kapitan, ku mojemu zdziwieniu, wyskoczył za burtę do przycumowanej łodzi ratunkowej. Po chwili wyłonił się zza burty statku, mocno pracując wiosłami. Był to czyn nie tyle haniebny co bezsensowny. Nagle trafiła go strzała, wypuszczona z kuszy jednego z piratów, przeszywając jego pierś, i utkwiwszy w sercu powaliła ciało kapitana na dno łodzi, która porwana falami zaczęła powoli oddalać się od statku.
Piraci ugasili ogień na statku. Podszedł do mnie herszt piratów. Rosły, rudowłosy, z piegami na twarzy.
- Wstać! - krzyknął na mnie i mnicha. - Mamy do pogadania!
Zaciągnęli nas na dolny pokład i zaprowadzili do kapitańskiej kajuty. Posadzili nas za stołem. Rudowłosy usiadł naprzeciwko i obserwował z uśmiechem nasze twarze.
- Dokąd zmierzaliście, klechy? - spytał ironicznie.
- Nie twój interes. - warknąłem, podirytowany jego tonem.
Nagle dostałem cios w brzuch od pirata stojącego tuż obok. Zgiąłem się, dotykając czołem blatu stołu.
- Nie podskakuj tylko odpowiadaj! - rudowłosy rozsierdził się.
- Płyniemy na poszukiwania zaklętej księgi, która być może wpadła w niepowołane ręce i grozi to niebezpieczeństwem dla wszystkich. Dla was także. - powiedział śpiesznie Cadfael.
- No jeżeli tak sprawa wygląda. - podrapał się po brodzie herszt piratów. - Obozowaliśmy ostatnio na pewnej wyspie, którą zwą Wyspą Mroku. Złapaliśmy tam młodą dziewczynę, która zbudowała jakiś ołtarz i składała ofiarę ze zwierzęcia. Moża ona wam pomoże, jak ją ładnie poprosicie.
- Chcecie nam pomóc, po tym jak wymordowaliście całą załogę? - spytałem zdziwiony.
- Co cię to obchodzi? Mam przyprowadzić tą dziewczynę czy nie?
- To daj ją tu. - powiedziałem wreszcie. Każda chwila była cenna.
Po pewnym czasie na dół zeszły dwie kobiety. Jedna miała na sobie skąpy skórzany strój, odsłaniający nogi i brzuch, oraz skórzane długie buty do kolan. Druga z nich ubrana była w białą koszulę i czarne spodnie. U jej boku wisiał mały miecz. Domyśliłem się, że była członkiem załogi rudowłosego.
- Siadaj! - rozkazał herszt młodej dziewczynie.
Piratka rzuciła ją na podłogę.
- No gadaj! Wszystko, co wiesz! - warknął rudowłosy.
Nie doczekaliśmy się odpowiedzi.
- Z nią trzeba inaczej. - stwierdziłem. - Daj mi do pomocy tą piękną kobietę, która jest chyba członkiem twojej załogi. My z tą dziewczyną porozmawiamy.
- Elen, pomożesz inkwizytorowi. - zwrócił się do stojącej za jego plecami piratki.
Ta skinęła głową i bez słowa chwyciła z podłogi dziewczynę, którą złapała za nogi i ciągnąc po ziemi, zawlokła do pomieszczenia gospodarczego.
Udałem się za nią. W obszernej izbie, gdzie składowano żywność i wino, dostrzegłem sporą skrzynię. Rozciągnęliśmy na niej dziewczynę, przywiązując sznurami ręce i nogi do obręczy wystających po jej bokach.
Usiadłem na dużej beczce.
- Zdejmij jej buty. - powiedziałem do piratki.
Bez słowa wykonała polecenie.
- Jak nie będzie chciała odpowiadać na moje pytania, to zaczniesz ją łaskotać po podeszwach stóp. - zarządziłem.
- Czy to ty ukradłaś księgę z domu zielarki? - padło pytanie.
Cisza. Dziewczyna tylko patrzyła na nas ze strachem w oczach.
- No mów! - rzuciłem zdenerwowany. - Wiesz, co cię czeka.
Nadal żadnego odzewu.
- Zaczynaj! - rozkazałem piratce.
Przejechała palcami po stopach dziewczyny od pięt do palców. Po chwili zwiększyła intensywność łaskotania, co spowodowało, że dziewczyna zaczęła się rzucać na boki, na ile pozwalały jej więzy. Po pomieszczeniu rozszedł się głośny śmiech torturowanej, który odbił się gromkim echem od drewnianych ścian izby.
Patrzyłem na tą scenę jak zahipnotyzowany. Ostatnio okazja do przesłuchań miała miejsce jakiś czas temu i szczerze powiedziawszy zatęskniłem za tą formą rozrywki. A piratka dopiero się wczuwała w swoją rolę.
Jedną ręką przytrzymywała stopę dziewczyny, aby nie mogła nią ruszać, a palcami drugiej łaskotała bez przeszkód naprężoną skórę na podeszwie. Drapała środek stóp i zmieniała tempo łaskotania, przez co dziewczynie trudno już było znieść te tortury. Śmiała się i krzyczała ile tchu w płucach.
W końcu po dłuższym okresie męczenia jej stóp usłyszeliśmy upragnione:
- Przestańcie! Powiem wszystko, tylko już mnie nie łaskoczcie!
Piratka przerwała tortury. Podniosłem się z beczki i podszedłem do dziewczyny.
- Zatem słucham. - powiedziałem spokojnie, choć moja cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę.
- Dajcie mi trochę wody. Zaschło mi w gardle. - wydusiła.
- Przynieś jej wody. - poprosiłem piratkę.
Po chwili, po zaspokojeniu pragnienia usłyszeliśmy taką oto historię:
- To ja ukradłam księgę z domu zielarki. Próbowałam zgłębić jej tajemniczą treść, ale spisane tam zaklęcia były dla mnie niezrozumiałe. Poprosiłam o pomoc czarownicę Uriel, która żyję na Równinie Śmierci. Spotkałam się z nią, aby nauczyła mnie posługiwania się tymi zaklęciami. Zostałam jednak oszukana. Czarownica wyrwała mi księgę z rąk i rzuciła na mnie zaklęcie, dzięki któremu znalazłam się na Wyspie Mroku. Chciałam się na niej zemścić, przyzywając Thorna. Ale wtedy pojawili się ci piraci i przeszkodzili mi w składaniu ofiary. Mam nadzieję, że drogo zapłaci za swój nikczemny postępek.
Wyszliśmy na górny pokład. Cała załoga piratów przeniosła się na swój statek. Mnich również znajdował się wśród nich. Przeskoczyliśmy z piratką na drugi okręt.
- Możecie podpalić. - powiedziałem, stając obok rudowłosego.
Jeden z członków załogi wystrzelił płonącą strzałę na nasz statek. Wbiła się w pokład, a po chwili ogień rozprzestrzenił się na cały okręt.
- Gdzie dziewczyna? - spytał nagle rudowłosy.
- Pochłania ją oczyszczający boski płomień. - odpowiedziałem bez wachania.
Odpłynęliśmy na pewną odległość, spoglądając na płonący statek. Po pewnym czasie pokryła go morska woda i zniknął nam z oczu. Tylko czarna smuga dymu unosiła się jeszcze nad miejscem jego spoczynku.

(3) Równina Śmierci

Wstał słoneczny ranek, gdy dobiliśmy statkiem do jałowego półwyspu. Brzeg był stromy i skalisty. Przycumowaliśmy parę metrów od linii wody.
- Dalej idziemy sami. - powiedziałem do rudowłosego. - Towarzyszyć mi będzie tylko Cadfael. To niebezpieczna okolica, poza tym wstęp na nią mają tylko osoby duchowne. Pozostaniecie tutaj i będziecie czekać na nasz powrót.
- Byle by nie trwało to za długo. - bąknął herszt piratów. - Nie chcemy umrzeć z głodu.
- Nie obawiaj się. - uspokoiłem go. - Wrócimy zanim się ściemni.
Zeskoczyliśmy z Cadfaelem na płyciznę i dobrnęliśmy do brzegu. Wspięliśmy się po stromej ścianie i wyszliśmy na równinę.
Jak okiem sięgnąć niczego nie było widać aż po horyzont. Piasek, żwir i kamienie. Mieliśmy ze sobą zapas jedzenia i wody, ale musieliśmy wrócić wieczorem na statek. Gdyby piraci odpłynęli, zostalibyśmy uziemieni na amen. Lądem do Oregonu było conajmniej dwa dni drogi, a nie mieliśmy koni.
Wędrówka była uciążliwa. Nogi zapadały się w piasku, a żar lał się z nieba. Spociliśmy się tak, że w niektórych miejscach zdarliśmy skórę aż do krwi. Co jakiś czas pociągaliśmy drobne łyki wody z bukłaków. Usta były wysuszone na wiór, na twarzy i rękach powstały blizny od odwodnionego organizmu. Ledwo stawialiśmy kroki, a do celu podróży było jeszcze daleko. Ku naszej uldze, po jakimś czasie zerwał się lekki wiatr, który osłabił znacznie nieznośną temperaturę. Z jednej strony pomagał nam kontynuować wędrówkę, ale z drugiej poderwał z ziemi drobiny piasku, przez co widoczność spadła do kilkunastu metrów i musieliśmy zasłaniać rękami twarz, aby nie nawdychać się palącego pyłu.
Po paru godzinach drogi przez mękę dotarliśmy do płytkiego jaru. Zeszliśmy na jego dno i spostrzegliśmy małą pieczarę, wyżłobioną przez wiatr. Wenątrz panował półmrok, ale było tu znacznie chłodniej i nie grzało tak ostro słońce. Spoczeliśmy na ziemi. Zdjąłem z trudem buty. Stopy miałem zdarte do krwi, a na palcach porobiły mi się odciski. Oddychałem ciężko, nie byłem przyzwyczajony do takich marszów przez pustynię.
Mnich się nie uskarżał na trudy wędrówki, ale widziałem, że też jest zmęczony.
- Przebyliśmy szmat drogi, a siedziby czarownicy nie widać. - zagadałem do Cadfaela.
- Wcale się nie dziwię, że nikt jeszcze nie dobrał jej się do skóry. - odpowiedział. - Myślę, że niewiele nam już zostało do przejścia.
- Mam nadzieję, bo moje nogi nie zdzierżą tak długiej drogi, jak znad morza do tej jaskini.
Odpoczęliśmy. Z trudem założyłem buty na obolałe nogi. Podnieśliśmy się z ziemi i wyszliśmy na skwar. Ruszyliśmy dalej, zagłebiając się coraz bardziej na Równinę Śmierci. Tą nazwę dostała dzięki swej nieprzystępności. Wielu ludzi zginęło tutaj z wycieńczenia, innych rozszarpały pustynne wilki. Po pewnym czasie krajobraz się zmienił. Po obu stronach widzieliśmy uschnięte drzewa oraz szkielety zwierząt i ludzi, ogołoconych z najdrobniejszych kawałków mięsa czy skóry. Upał zelżał, a wiatr przybrał na sile. Zbliżaliśmy się do niewielkiego wzniesienia. Wspięliśmy się na nie z trudem. Stanęliśmy na szczycie i naszym oczom ukazał się odpychający widok.
W dole stał duży kamienny dom, otoczony kolczastym żywopłotem. Na jego gałęziach rozciągnięte były ludzkie wnętrzności, wokół których kłębiło się stado sępów. Skrzeczały głośno i odpychały się nawzajem, aby konkurent nie dostał większej porcji padliny. Z komina chaty unosił się biały dym i rozpływał w błękicie nieba, rozrywany przez wiatr.
Zaczęliśmy schodzić w dół. Zsunęliśmy się na dno doliny i ukryliśmy się za jednym z głazów, leżących wokół domu czarownicy.
- Co robimy? - spytał mnie Cadfael.
- Musimy zakraść się do tej chaty. - szepnąłem. - Trzeba zniszczyć księgę za wszelką cenę.
- Masz jakiś pomysł?
- Ja zajdę dom od frontu a ty od tyłu. - zdecydowałem. - Tylko uważaj na siebie. Nie wiadomo, co potrafi ta wiedźma.
- Możesz być spokojny. - odpowiedział cicho.
Wychylił się zza kamienia i ruszył powoli w kierunku chaty, obchodząc ją dookoła. Gdy skrył się za ścianą domu, wyszedłem z ukrycia i skierowałem się do głównych drzwi. Sępy nadal skrzeczały, tłukąc się wokół padliny, a ich harmider brzmiał złowrogo, jakby zapowiadając jakieś niebezpieczeństwo.
Podszedłem do drzwi i chwyciłem klamkę w kształcie ludzkiej czaszki. Skrzypnęły zawiasy i drzwi uchyliły się nieco, wpuszczając do środka smugę światła.
Wszedłem do środka, rozgarniając liczne pajęczyny. Domostwo wyglądało na opuszczone, ale przecież widziałem dym, unoszący się z komina. Podszedłem do zawieszonego nad paleniskiem kociołka. Znajdowała się w nim jakaś zielona wrząca ciecz. Jej okropny smród roznosił się po całej chacie. Na stole pod ścianą dostrzegłem flakoniki z różnobarwnymi płynami oraz pudełka z oczami, mózgami i innym cholerstwem, pochodzącym od zabitych zwierząt.
Rozejrzałem się, ale nigdzie nie zauważyłem tajemniczej księgi zaklęć. Przeszedłem na tył domu, gdy nagle dobiegł mnie krzyk mnicha. Rzuciłem się jak oparzony do tylnego wejścia. Otworzyłem drzwi i w progu zobaczyłem leżącego Cadfaela. Miał ogromną ranę na piersi, z której strumieniami wylewała się krew. Zdjąłem szybko kaftan i podłożyłem go pod głowę mnicha. Ranny zaczął kaszleć i zachłystywać się własną krwią.
- Trzymaj się przyjacielu. - krzyczałem do niego. - Nie poddawaj się. Wyciągnę cię z tego.
- Dla mnie jest już za późno, Velgeroth. - wyszeptał, chwytając mnie za rękę. - Ale obiecaj mi, że załatwisz tą sprawę do końca.
- Obiecuję ci. Ale jak cię podeszła? - nie dowierzałem.
- Chwyciłem za klamkę, gdy usłyszałem za plecami jakiś cichy odgłos. Odwróciłem się i zobaczyłem Uriel. Uśmiechnęła się szyderczo i wypowiadając jakieś zaklęcie skierowała na mnie swe dłonie. Z jej palców wystrzelił ognisty płomień, który trafił mnie w pierś. - wydusił.
Poczułem, że uścisk dłoni na moim ramieniu słabnie. Po chwili jego ręka opadła bezwładnie na ziemi a oczy zastygły nieruchomo.
Głos uwiązł mi w gardle a do oczu napłynęły łzy. Ja naprawdę kochałem tego człowieka.
- Nieeeeeeee!!! - wydobyłem z siebie krzyk rozpaczy.

(4) Unicestwienie

Klęczałem nad zwłokami Cadfaela całkowicie załamany. Straciłem przez swoją głupotę najlepszego przyjaciela.
- "Kurwa, po jaką cholerę zabierałem go na tą wyprawę?" - pytałem samego siebie i nie znajdywałem odpowiedzi.
Podciągnąłem ciało mnicha pod ścianę chaty i nakryłem je swoim kaftanem. Miałem nadzieję, że sępy tak szybko go nie znajdą.
Wszedłem z powrotem do domu czarownicy. Postanowiłem na nią poczekać, licząc się z najgorszym. Wyjąłem miecz z pochwy i położyłem go na stole. Usiadłem na małym zydlu i pogrążyłem się w modlitwie. Za drzwiami usłyszałem czyjeś kroki. Zachrobotała naciskana klamka i drzwi się uchyliły. Do wnętrza wpadło światło z zewnątrz. W progu stanęła stara kobieta w czarnej sukni i spiczastym kapeluszu na głowie.
- Mamy kolejnego nieproszonego gościa. - stwierdziła niechętnie, podchodząc do stołu.
Na jej ramieniu siedział ogromny czarny kruk. Machnęła ręką. Ptak zerwał się do lotu i przefrunął na drewniany stojak pod ścianą, kracząc przy tym niemiłosiernie.
- Zabiłaś mojego najlepszego przyjaciela, wiedźmo. - rzekłem, hamując gniew. - Ale jeszcze jest kwestia tajemniczej księgi. Gdzie ona jest?
Uriel usiadła przy stole, naprzeciwko mnie. Uśmiechnęła się szyderczo.
- Zabijam wszystkich intruzów, księżulku. - rzekła skrzeczącym głosem. - A gdzie jest księga, wiem tylko ja. Po co ci ona?
- Chcę ją zniszczyć. - odparłem. - Wystarczy już zła, jakie zalewa ten świat. Po co jeszcze dodatkowo czynić zło?
- Zło, to druga natura ludzi. Czyżbyś o tym nie wiedział?
Przymknąłem oczy. Poczułem doskwierający ból w skroniach i drżenie rąk. Mój Anioł Stróż zbliżał się. Odmawiałem modlitwę jak mantrę. Zacząłem przechylać się na boki na koślawym zydlu. Oparłem ręce na stole a po chwili z mych ust zaczęła się sączyć krew.
- Co ci jest? - usłyszałem głos czarownicy jak przez mgłę.
W chacie zaczęło się rozjaśniać. Biel wpełzła przez okna, oślepiając czarownicę. Jednocześnie poczułem, że zostaje otoczony niewidzialną siłą, którą rozpostarł wokół mnie Anioł. Otworzyłem powoli oczy. Ta magiczna aura spowodowała nagły przypływ siły. Zerwałem się od stołu i chwyciłem do ręki miecz. Podszedłem do wiedźmy i przystawiłem jej ostrze do gardła.
- A teraz mi powiesz, gdzie jest księga. - powiedziałem gniewnie.
Uriel poruszała swoimi dłońmi, chcąc rzucić na mnie jakieś zaklęcie. Nic się jednak nie wydarzyło. Anioł pozbawił ją czarodziejskiej mocy, jednocześnie otaczając mnie powłoką na tyle bezpieczną, że czarownica nie mogła mi nic zrobić.
- Twoje czary na mnie nie działają. - stwierdziłem z pogardliwym uśmieszkiem. - Lepiej gadaj, gdzie jest księga, zanim stracę cierpliwość.
- Chyba żartujesz, klecho. - warknęła w swojej bezradności.
Wyciągnąłem ją przed dom i przywiązałem do kolczastego żywopłotu.
- Jak mi nie powiesz tego co chce wiedzieć, to zostawię cię sępom na pożarcie. - rzekłem spokojnie.
- Nic ci nie powiem. - Uriel odwróciła wzrok, obserwując żarłoczne ptaki, bijące się o każdy strzęp padliny.
- W takim razie sam jej poszukam. - powiedziałem w końcu. - A ciebie pochłonie święty ogień oczyszczenia.
Poszedłem do chaty i z paleniska wziąłem płonące polano. Wróciłem na dwór i przystawiłem je do suchego żywopłotu, który błyskawicznie się zajął. Ogień błyskawicznie objął ciało czarownicy. Uriel zaczęła krzyczeć z bólu. Płomień zaczął trawić ubranie czarownicy, jednocześnie unicestwiając ciało wiedźmy. Po jakimś czasie żywopłot runął a wraz z nim zwęglone ciało Uriel. Ogień pochłaniał resztkę ubrania i niedopalonych tkanek, gdy powróciłem do chaty. Przeszukałem całe pomieszczenie, ale nigdzie nie znalazłem księgi. Zmęczony oparłem się o drewnianą szafkę z naczyniami. Pod naporem wsunęła się w ścianę, tworząc coś w rodzaju przejścia. Chwyciłem do ręki płonące drewno z paleniska i zagłębiłem się w mroczny otwór. Zszedłem schodami w dół i znalazłem się w małej piwnicy. Na drewnianej ambonie spoczywała Zaklęta Księga, w grubej skórzanej oprawie. Otworzyłem ją i ujrzałem ciągi liter starołacińskiego alfabetu. Przerzuciłem stronnice, aby upewnić się, że to księga, której poszukiwałem.
Zamknąłem ją i odszedłem na parę kroków. Rzuciłem na księgę płonące polano. Skórzana oprawa zaczęła się palić a wraz z nią pożółkłe zapisane karty.
Poczekałem, aż spłonie doszczętnie, po czym wydostałem się na górę.
Wyszedłem tylnym wyjściem i podszedłem do zwłok Cadfaela. Wziąłem je na ręce i zaniosłem do chaty. Położyłem ciało mnicha na stole. Wylałem na podłogę wrzącą ciecz z kociołka. Wziąłem do ręki płonące polano.
- " Żegnaj przyjacielu. Niech cię Bóg przyjmie do swej światłości." - pomyślałem w duchu.
Rzuciłem dymiące drewno na podłogę. Ogień rozprzestrzenił się na całą chatę, obejmując ciało mnicha. Wybiegłem na zewnątrz i w milczeniu spoglądałem na palący się dom czarownicy. Po krótkim czasie z chaty zostało pogorzelisko. To samo stało się z ciałem Uriel.
Udałem się w drogę powrotną. Po paru godzinach dotarłem do statku piratów, który o dziwo nadal cumował przy stromym brzegu.
- Gdzie mnich? - spytał na przywitanie rudowłosy.
- Zginął w obronie wiary i życia. - odparłem załamany. - Straciłem jedyną mi bliską osobę.
Usiadłem na burcie statku i zostałem tam aż do powrotu do Oregonu. Udałem się do Inkwizytorium, gdzie podczas mojej wyprawy, została schwytana i osądzona zielarka Moriel. Następnego dnia pochłonął ją oczyszczający płomień z palącego się stosu.
Zdałem relację Limarowi, Wielkiemu Inkwizytorowi, z mojej podróży i doszedł do wniosku, że należy mi się długi wypoczynek. Miałem dojść do siebie po stracie przyjaciela.
Po paru dniach odwiedziłem klasztor w Laris. Na wieść o tym, że Cadfael nie żyje, wszyscy bracia zakonni pogrążyli się w żałobie. A dzwony na świątynnej wieży biły długo i donośnie...
  
BlackMoon
03.10.2010 13:43:45
poziom 1

Grupa: Użytkownik

Posty: 31 #
Od: 2010-9-11


Ilość edycji wpisu: 1
Wstawiam filmik, w którym jest ciekawe ponure otoczenie.

http://www.mefeedia.com/watch/29022961
  
PaniMartynna
03.10.2010 14:57:51
poziom 5



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Warszawa

Posty: 522 #
Od: 2010-2-7
fajne z rozkoszą bym kogoś chetnego połachotałaoczko
_________________
kontakt do mnie
gg10054926
  
BlackMoon
04.10.2010 19:23:08
poziom 1

Grupa: Użytkownik

Posty: 31 #
Od: 2010-9-11


Ilość edycji wpisu: 2
Ja najchętniej znalazłbym się na miejscu tych dwóch blondynek, które "pracowały" nad dziewczyną rozciągniętą na ławie. Lubię takie otoczenie i takie metody tortur.taki dziwny

Zapraszam chętnych na swoje forum http://www.ticklingstory.fora.pl
  
PaniMartynna
05.10.2010 13:02:31
poziom 5



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Warszawa

Posty: 522 #
Od: 2010-2-7
no cóż ale na to forum trzeba się zalogować by link zadziałałoczko
_________________
kontakt do mnie
gg10054926
  
BlackMoon
05.10.2010 18:00:15
poziom 1

Grupa: Użytkownik

Posty: 31 #
Od: 2010-9-11
Na to forum też trzeba się zalogować, aby cokolwiek zobaczyć czy napisać.oczko
  
DominaSaba
13.10.2010 17:18:04
poziom 4

Grupa: Użytkownik

Posty: 395 #
Od: 2010-2-7
BlackMoon moze byś tak coś swojego napisał, doswiadczenia, przeżycia, odczucia, pragnienia?
  
BlackMoon
16.10.2010 13:02:12
poziom 1

Grupa: Użytkownik

Posty: 31 #
Od: 2010-9-11
Jeżeli chodzi o mój fetysz to lubię być w roli dominującego. A co do pragnień, to właśnie chciałbym się znaleźć na miejscu tych dwóch dziewczyn z filmiku, którego link wstawiłem. Z chęcią bym popracował nad jakąś ofiarą.taki dziwny
  
DominaSaba
25.10.2010 12:59:46
poziom 4

Grupa: Użytkownik

Posty: 395 #
Od: 2010-2-7
to może znajdziesz odpowiednią
  
BlackMoon
05.12.2010 18:40:36
poziom 1

Grupa: Użytkownik

Posty: 31 #
Od: 2010-9-11
Opowiadanie: "Osaczeni"


*****

Nadeszła noc. Zamek Vergen, usytuowany na stromej skale nad brzegiem morza odcięty od lądu głęboką fosą, spowiła gęsta mgła. Zerwał się wiatr i ciskał w mury zamku kroplami rzęsistego deszczu.
Sira siedziała w gęstej kępie zarośli, naprzeciwko zwodzonego mostu. Miała za zadanie rozpoznać zamiary wroga i zanieść uzyskane informacje do stacjonujących nieopodal wojsk króla Elarda.

Wojna, która toczyła się pomiędzy dwoma królestwami, miała charakter czysto zaborczy. Rozpętana dawno temu, przynosiła więcej strat niż zysków. Gineli ludzie, czasami konie. Elard za wszelką cenę chciał zmusić wojska królowej Aiszien do opuszczenia strategicznego cypla, na którym wznosił się zamek Vergen. Kto miał kontrolę nad zamkiem, ten miał kontrolę nad przepływającymi statkami z żywnością, jak i z bronią.
O zamek były prowadzone nieustanne boje, nie przynoszące oczekiwanego rezultatu. W końcu król Elard postanowił wysłać szpiega, aby wybadał słaby punkt obrony zamku.

Dziewczyna obserwowała miejsce, którym można było dostać się do zamku. Jej brązowy skórzany strój ociekał wodą. Jasne włosy, okryte głębokim kapturem, miały zamoczone końce i pozlepiały się w grube strąki. Obejrzała się w kierunku, skąd narastał tętent koni. Zbliżał się oddział zbrojnych rycerzy. Usłyszała przeraźliwy zgrzyt łańcuchów i most zwodzony zaczął się opuszczać. Konni wjechali na most i zniknęli w bramie. W oddali, na dziedzińcu, było słychać zamierający stukot kopyt. Po chwili most, przy akompaniamencie strasznego hałasu, zaczął się podnosić.
" To moja jedyna szansa" - pomyślała Sira i wybiegła z krzaków, w szybkim tempie dopadając mostu i chwytając się rękami szerokiego przęsła. Drewniana, solidna konstrukcja z głuchym łomotem opadła na swoje miejsce. Dziewczyna wisiała nad głęboką fosą, trzymając się grubej belki. Ręce zaczęły jej cierpnąć, nogami próbowała znaleźć jakieś oparcie. Wreszczie wyczuła niewielką szczelinę, w którą włożyła prawą stopę. Odciążyła ręce i powoli przesunęła się do krawędzi mostu. Chwyciła za kamienne obramowanie i przeszła na wąski gzyms, obiegający zamek. Kamienie były śliskie od padającego deszczu, jej stopy niejednokrotnie obsuwały się, nadwyrężając mięśnie rąk. Wreszcie dotarła do szerokiego otworu w murze. Wspięła się do środka przestronnej komnaty. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Sądząc po wystroju i przepychu, jaki tu panował, doszła do wniosku, że trafiła do komnaty królowej.
Podeszła do drewnianych wrót. Otworzyła je i wyszła na ganek, obiegający dookoła ogromny dziedziniec. Udała się w kierunku, skąd dochodziły odgłosy prowadzonej rozmowy. Zatrzymała się przy lekko uchylonych drzwiach.
- Więc mówisz, Mogart, że oddziały wroga zajmują nadal swoje pozycje? - spytała kobieta.
- Tak, Pani. Podsłuchałem również, jakoby król Elard miał wysłać do naszego zamku szpiega.
- Dobrze się spisałeś. - pochwaliła go królowa. - A tego szpiega jak namierzycie, to poinformujcie mnie o tym fakcie. Osobiście się nim zajmę.
- Tak, Pani. - padła odpowiedź.
Sira, słysząc zbliżające się kroki, schowała się za załomem murów. Królowa wraz z informatorem opuścili komnatę i udali się w drugą stronę, schodząc na dziedziniec. Po chwili zniknęli jej z oczu. Wychyliła się z wnęki i skierowała do dolnych pomieszczeń. Nie wiedziała, jakie niespodzianki kryje stare zamczysko.

Szła szerokim, słabo oświetlonym korytarzem. Umieszczone na ścianach pochodnie rzucały skąpe światło na posadzkę i rozmieszczone wzdłuż korytarza zbroje rycerzy. Zbliżała się do załomu murów, gdy usłyszała za sobą jakiś szmer i cichy śmiech. Odwróciła się. Jakieś dwadzieścia metrów od niej stała królowa Aiszien, w czarnej obcisłej sukni. Opierała się o ścianę. Sira dopiero teraz dostrzegła, że królowa trzyma za drewnianą dźwignię.
- Dokąd to, młoda kobieto? - zapytała szyderczo Aiszien. - Przyszłaś zwiedzać zamek?
- Jaaa... - zaczęła się plątać dziewczyna.
- Nie musisz nic mówić. - zaśmiała się królowa. - Przynajmniej narazie.
Pociągnęła za dźwignię, a fragment posadzki, na którym stała Sira, przechylił się, ukazując ciemną otchłań. Dziewczyna ssunęła się z podłogi i runęła w dół.
Po chwili posadzka wróciła do poprzedniej pozycji.
Królowa udała się do swojej komnaty.
Siedziała przed lustrem i pisała notatkę w pamiętniku. Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
- Wejść! - krzyknęła.
Do komnaty wślizgnął się, przez ledwo uchylone wrota, służący.
- Mów, z czym przychodzisz?! - rzekła Aiszien, nie odwracając się od lustra.
- Jaśnie Pani. - zaczął drżącym głosem. - Bulrog, szef straży, kazał oznajmić, że dziewczyna jest już gotowa.
- Dobrze. Niech nikt jej nie rusza! - rozkazała.
- Tak, Pani. - skłonił się służący i tyłem opuścił komnatę.
" To ciekawe. - pomyślała Aiszien. - Przysłali takiego szpiega, że boki zrywać. Mojemu informatorowi należy się nagroda."

Zmierzała krętymi schodami do podziemi. Skierowała swe kroki do sali tortur. Weszła do środka i ujrzała dziewczynę, leżącą na drewnianym stole w kształcie krzyża. Pod ścianą stał strażnik a obok niego, wśród narzędzi grzebał kat.
- Zostawcie nas same! Wyjdźcie i zamknijcie za sobą drzwi! - padł rozkaz.
Obaj opuścili salę bez jednego słowa. Po chwili dziewczyny zostały same.
Sira miała na sobie strzępy skórzanego stroju, który strażnicy rozdarli podczas przypinania dziewczyny do stołu. Na nogach tkwiły obszarpane miękkie buty.
Dziewczyna była zakneblowana i niemym wzrokiem obserwowała poczynania królowej. Ta podeszła do Siry i pochyliła się jej do ucha.
- Miałam cię oddać w ręce strażników. - szepnęła cicho. - Ale oni by cię zamęczyli na śmierć. Ja jednak postaram się tobą zająć, utrzymując cię dłużej przy życiu.
Wyjęła spod sukni duże, sztywne, czerwone pióro. Poruszyła nim, pokazując dziewczynie, jak zamierza go użyć.
Aiszien zbliżyła się do stóp Siry i powolnym ruchem zdjęła jej buty, odsłaniając zgrabne podeszwy.
Dziewczyna ze strachem obserwowała jej poczynania. Królowa usiadła przy bosych stopach Siry i delikatnie zaczęła łaskotać piórem odsłonięte podeszwy.
Reakcja była natychmiastowa. Ciało dziewczyny wygięło się w łuk. Sira zaczęła się szarpać i wić na boki. Królowa kontynuowała tortury, łaskocząc płynnymi ruchami z góry na dół i odwrotnie całe podeszwy stóp. Co jakiś czas czubkiem pióra muskała środek stóp i miejsce tuż pod palcami, najbardziej wrażliwe na łaskotki.
Po kilkunastu minutach Aiszien przerwała łaskotanie. Sira opadła na stół, jęczała cicho i miała łzy w oczach. Jednak nie był to koniec tortur. Królowa usiadła przy górnej części ciała Siry i zaczęła piórem muskać goły brzuch, boki i żebra dziewczyny. Męczonej ciężko już było znieść łaskotanie, które z przerwami trwało dłuższy czas. Wiła się i uciekała przed piórem, ale cały czas czuła jego dotyk na swoim ciele. Po paru minutach była już tak zmęczona, że przestała się ruszać, tylko z jej ust wydobywał się cichy jęk.
Po dwóch godzinach, królowa znużona torturami, zaprzestała łaskotek. Odłożyła pióro i zwróciła się do dziewczyny:
- Dostałaś nauczkę, żeby nie wsadzać nosa w cudze sprawy. Wypuszczę cię, abyś zaniosła swemu królowi wiadomość, że jak jeszcze raz złapię tutaj jakiegoś szpiega, to go każę utopić.
- Straż! - krzyknęła w kierunku drzwi.
Do środka weszło dwóch uzbrojonych mężczyzn, którzy odpięli dziewczynę i wyprowadzili z sali tortur. Po pewnym czasie wyrzucili Sirę w krzaki, obrastające zamek.
Królowa udała się do swojej komnaty, gdzie w pamiętniku zapisała kolejne niepowodzenie króla Elarda w zdobyciu zamku.

Sira wróciła do obozu, powiadamiając króla o groźbie Aiszien. Ale to nie zniechęciło Elarda do podejmowania kolejnych prób zdobycia zamku.

*****

Wokół roznosił się intensywny zapach palących się świec. Ich delikatny dym okrywał lekką mgiełką ubogi ołtarz.
Siedziałem w jednej z ław, ustawionych w dwóch rzędach od drzwi świątyni aż pod podwyższenie dla kapłanów. Słuchałem świstu wiatru, który przenikał przez szczeliny w murze. Przymknąłem oczy i pogrążyłem się w modlitwie. Prosiłem Boga, aby przyjął duszę mojego przyjaciela Cadfaela do swej światłości.
Poczułem silny podmuch wiatru. Przeniknął mnie dotkliwy ziąb, który wtargnął wraz z masą pożółkłych liści do wnętrza świątyni poprzez uchylone wrota. Usłyszałem nadciągające kroki. Po chwili obok mnie stanął młody mężczyzna. Kątem oka zauważyłem, że jest to żołnierz oddziału króla Elarda. Przybysz spoczął w ławie tuż obok. Słyszałem jego przyśpieszony oddech i ciche posapywanie.
- Panie. - odezwał się po jakimś czasie. - Mamy do was wielką prośbę.
Popatrzyłem na niego niechętnie, podirytowany faktem, że mi przeszkadza w modlitwie.
- Czego chcesz? - spytałem.
- Byłem w waszym Inkwizytorium prosić o pomoc. - odrzekł cicho. - Pan Limar polecił mi udać się do Laris i odnaleźć ciebie, Panie. Sprawa jest delikatna. Chodzi o to, że nasz król za wszelką cenę chce zdobyć zamek Vergen. Jest to ważny punkt strategiczny. Żadne próby zdobycia zamku nie przyniosły rezultatu. Król podejrzewa, że królowa Aiszien tylko czarami sprawia trudności w zawładnięciu Vergen. Dlatego posłał mnie do Fares abym zawiadomił was o tym fakcie. Pomóc nam możesz tylko ty, Panie. Byłeś dawno temu więźniem w Vergen i udało ci się z tamtąd uciec, więc wiesz jak się dostać do zamku nie wzbudzając niczyich podejrzeń.
- Czy Limar obiecał ci, że się zajmę tą sprawą?
- Szczerze mówiąc, to nie. - westchnął przybysz.
Popatrzyłem na święty obraz umieszczony na ołtarzu.
- " Zrobię to dla ciebie, Cadfaelu." - pomyślałem z goryczą.
Podniosłem się z ławy i skierowałem do wyjścia. Za mną poczłapał nieznajomy. Chwycił mnie za rękaw kaftana.
- Velgeroth! Nie dałeś mi odpowiedzi!
- Osiodłaj konie! - burknąłem, strącając jego dłoń z rękawa.

Pod wieczór dotarliśmy w pobliże zamku Vergen. Znaleźliśmy się w gęstym lesie. Po krótkiej wędrówce osiągnęliśmy cel podróży. Skryliśmy się na szczycie niewielkiego wzniesienia, schowani za krzakami jałowca. Był tutaj doskonały punkt obserwacyjny. Mięliśmy jak na dłoni cały widok zamku, łącznie z mostem zwodzonym, jak i platformę do cumowania statków. Znajdowała się ona na kamiennym podwyższeniu. Statki dobijały do położonego niżej drewnianego pomostu, a później wchodziło się stromymi schodami na platformę. Stamtąd szerokimi wrotami można było dostać się na dziedziniec zamku.
Wejście, którym kiedyś uciekłem z podziemi mieściło się jeszcze poniżej drewnianego pomostu, tuż nad linią wody. Musieliśmy dostać się najpierw na pomost, a potem za pomocą liny opuścić się do zamaskowanego włazu.
- Masz linę? - spytałem nieznajomego.
- Mam, Panie. - pokazał gruby zwój, który odpiął od siodła, pozostawionego nieopodal konia.
- To dobrze. - stwierdziłem. - Jak zapadnie zmrok zejdziemy w dół i udamy się na pomost, gdzie cumują statki.
Położyłem się na trawie i zasnąłem.

Obudziłem się po jakimś czasie i spostrzegłem, że nadeszła pora aby dostać się do zamku. Szturchnąłem nieznajomego w bok, który chrapał w najlepsze, i powoli zaczęliśmy schodzić po pochyłości wzniesienia. W słabym świetle księżyca zamajaczyła przed nami przystań. Rozejrzałem się na boki, czy nikogo nie ma w pobliżu pomostu, ale nie dostrzegłem żadnego człowieka. Przeszliśmy długim pomostem na jego drugą stronę. Usiadłem, zwieszając nogi nad wodą.
- Podaj mi linę. - zarządziłem.
Nieznajomy zdjął zwój z ramienia i bez słowa mi go wręczył.
Obwiązałem linę wokół pala podtrzymującego pomost. Chwyciłem się jej i zsunąłem tuż nad linię wody. Naprzeciwko twarzy ujrzałem niewielki otwór, co jakiś czas zalewany nadchodzącą falą, która z głośnym pluskiem rozbijała się o nadbrzeże. Wsunąłem sie z trudem do otworu kompletnie przemoczony. Nie byłem przystosowany do takich ewolucji na linie, tym bardziej, że otwór lekko piął się w górę. Opadłem na dno włazu i pociągnąłem za linę. Po paru minutach nieznajomy również znalazł się w tajemnym przejściu.
Odpoczęliśmy chwilę. Zaczęliśmy się wspinać po wilgotnej posadzce tunelu. Nogi ślizgały się na obrośniętym mchem kamiennym obramowaniu przejścia. Po paru krokach tunel wyprostował się i powiększył. Teraz łatwiej było się nim przemieszczać. Dotarliśmy do rozwidlenia.
- Niech się zastanowię. - mruknąłem do siebie. - Dobrze nie pamiętam, ale chyba powinniśmy pójść w prawo.
Skierowaliśmy się do prawej odnogi korytarza. Szliśmy całkiem po omacku, tylko poprzez szczeliny w murze przebijało się słabe światło księżyca. Ono ułatwiało nam w jakimś stopniu wędrówkę.
Nagle nieznajomy, który kroczył tuż przede mną zsunął się do jakiegoś otworu w posadzce. Zdążył jednak złapać się kamiennego obramowania.
- Pomóż mi! - krzyknął ze strachem. - Szybciej! Już się dłużej nie utrzymam!
Położyłem się na ziemi i chwyciłem go za rękę. Był bardzo ciężki. Gdy puścił obramowanie, aby złapać moją dłoń, boleśnie odczułem ciężar jego ciała na swoim przedramieniu. Ręce miał mokre od wilgoci. Poczułem, że jego dłoń wyślizguje mi się. Czubki jego palców już ledwo dotykały moich. Nagle puścił się obramowania i runął w dół.
- Nieeeeeeee!!! - usłyszałem jego krzyk ginący w mrocznej otchłani. Nawet nie usłyszałem upadającego ciała.
Odwróciłem się na plecy. Oddychałem głęboko. Ból z nadwyrężonej ręki promieniował na całe ciało. Podniosłem się z posadzki i powróciłem do rozwidlenia. Tym razem postanowiłem udać się na lewo. Skoro tamten korytarz okazał się pułapką, to ten powinien doprowadzić mnie do wnętrza zamku.
Przeszedłem kilkanaście metrów i dotarłem do drewnianych drzwi. Wyszedłem na szeroki korytarz, ciągnący się wokół zamku. Wzdłuż niego były porozstawiane zbroje rycerzy. Po krótkim marszu znalazłem się w pobliżu skarbca. Przez uchylone wrota dostrzegłem młodego człowieka, który siedział w stosie złotych monet i chował je do skórzanej obszernej torby. Co jakiś czas rozglądał się na boki, patrząc czy nikt go nie obserwuje.
Nagle po przeciwległej stronie skarbca otworzyły się drzwi i stanęła w nich królowa Aiszien.
- Mam cię złodzieju! - krzyknęła szyderczo. - Od dłuższego czasu zachodziłam w głowę, co się dzieje z monetami ze skarbca, które z niewiadomych przyczyn znikają.
- Ja, ja, ja... - zaskoczony złodziej nie mógł wydobyć z siebie głosu.
- Ale dam ci nauczkę! Więcej już nic nie ukradniesz!
Posadzka pod monetami zaczęła się lekko ruszać. Złodziej zaczął się zapadać w blasku złota. Po chwili podłoga pod monetami rozdzieliła się na dwie części. Człowiek wraz ze skarbem runęli w dół, pochłonięci przez mrok otchłani.
Wbiegłem do skarbca i stanąłem na krawędzi otworu.
- O, widzę kolejnego gościa. - zaśmiała się królowa. - Niestety nie mam już kosztowności.
- Zamknij się, wiedźmo! - wrzasnąłem na nią. - Chyba nie myślisz, że jestem takim pętakiem, jak ten złodziejaszek. Chodzi mi o ciebie.
- O mnie? Co inkwizycja może ode mnie chcieć?
- Dostaliśmy informację, że dzięki twoim czarom zamek jest nie do zdobycia.
- Elard cię przysłał. - zgadywała. - Ucieka się do takich środków, jak niepokojenie inkwizycji, aby zdobyć zamek. Ten łotr i tak się tutaj nie dostanie.
- Skoro ja się dostałem, to on również może. - stwierdziłem.
- Ale jak zginiesz, to nikt twoją drogą już tu nie przyjdzie. - zauważyła Aiszien.
Zaśmiała się i wycelowała we mnie swe dłonie. W ostatniej chwili zdążyłem uskoczyć za kamienny filar podtrzymujący strop. Ognisty piorun trafił w ścianę, w miejscu gdzie przed chwilą stałem. Gdybym się nie schował, zostałby ze mnie popiół.
Usłyszałem trzaśnięcie drzwi. Wychyliłem się zza filara. Królowa opuściła skarbiec. Musiałem przejść nad przepaścią i złapać Aiszien. W tym momencie dała mi dowód na to, że podejrzenia króla Elarda były wiarygodne.
Wybiegłem na korytarz i z jednej ze zbroi wyjąłem duży topór. Przeszedłem kilka kroków dalej i znalazłem na podeście zwój liny. Wróciłem do skarbca. Rzuciłem toporem, który wbił się w drewnianą framugę drzwi. Zrobiłem pętlę na końcu liny i za trzecim razem zarzuciłem ją na wbity topór. Drugi koniec liny obwiązałem wokół kamiennego filara. Chwyciłem się rękami liny i zawisłem nad przepaścią. Ręce mi cierpły a do przejścia miałem jeszcze kilka metrów. Przesuwałem się po linie powoli wymachując nogami. Wreszcie dotarłem do drzwi i oparłem stopę o drewnianą framugę. Z trudem stanąłem w miejscu, gdzie parę minut temu stała Aiszien. Otworzyłem drzwi i stanąłem na kamiennym, oświetlonym pochodnią, podeście. Przede mną znajdowały się długie schody zakręcające w dół. Po środku był otwór. Gdy spojrzałem w głąb serce zabiło mi szybciej. Gdybym spadł w tą kilkudziesięciometrową dziurę zginąłbym bez wątpienia. Zacząłem schodzić w dół. Zanim dotarłem do kresu schodów zajęło mi to chyba z pół godziny. Stanąłem na wprost długiego korytarza, którego koniec rozświetlało nikłe blade światło. Gdy znalazłem się u wylotu korytarza ujrzałem niewielkie urwisko tuż nad morzem. Po prostu dotarłem do innego zamaskowanego wyjścia z zamku. Tutaj jednak, żeby wydostać się na górę, trzeba było kilkudziesięciumetrowej wspinaczki po linie.
Na skraju urwiska rosły gęste krzaki. Tuż obok nich nad urwiskiem rosło słabe uschnięte drzewo. Stanąłem obok niego i zastanawiałem się, gdzie jest Aiszien. Nagle usłyszałem nadciągające kroki. Odwróciłem się i w tym momencie królowa napadła na mnie trzymając sztylet w ręku. Z jego ostrza skapywała jakaś ciecz. Domyśliłem się, że sztylet jest zatruty. Odsunąłem się instynktownie na bok, jednocześnie podstawiając Aiszien nogę. Ta runęła do przodu wypuszczając sztylet z ręki. W ostatniej chwili złapała się uschniętej gałęzi rosnącego drzewa i zawisła nad urwiskiem. Popatrzyła na mnie z wściekłością.
- No na co tak się patrzysz?! Byś mi pomógł. - warknęła ze złością.
- Pomogę ci. - odparłem spokojnie. - Ale przejść na tamten świat.
- Co ty bredzisz? Wciągnij mnie, bo dłużej nie wytrzymam!
Zbliżyłem się do niej i położyłem się na trawie tuż nad urwiskiem.
- Sprawdzę, czy wytrzymała z ciebie kobieta. - powiedziałem cicho.
Wbiłem jej swoje palce pod żebra i zacząłem łaskotać boki oraz brzuch. Aiszien zaczęła się wyrywać i bujać na gałęzi a jej śmiech rozchodził się w promieniu kilkunastu metrów i odbił się echem od ściany zamku.
- Przestań! Mam łaskotki! - krzyczała pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu.
Po minucie, pod wpływem ciężaru, gałąź złamała się i królowa poleciała w dół. Spojrzałem na dno urwiska. Jej roztrzaskane ciało zalewały morskie fale.

Wojska króla Elarda wkroczyły do zamku Vergen. Dobiegł kres wojny, którą zakończyła moja skromna osoba.
Po paru dniach znowu siedziałem w świątynnej ławie w Laris, gdzie delektowałem się zapachem płonących świec i kontemplowałem uroki tego zacisznego miejsca.
- " Przyjacielu, kolejne zło zażegnałem, ale chciałbym się już spotkać z tobą u bram niebieskich. Tylko ta myśl Cadfaelu nie daje mi spokoju..."
  
PaniMartynna
06.12.2010 16:30:55
poziom 5



Grupa: Użytkownik

Lokalizacja: Warszawa

Posty: 522 #
Od: 2010-2-7
a moze byś napisał cos swojego?oczko
_________________
kontakt do mnie
gg10054926
  
BlackMoon
06.12.2010 17:42:30
poziom 1

Grupa: Użytkownik

Posty: 31 #
Od: 2010-9-11
A to opowiadanie to czyje jest?

Przejdz do góry stronyStrona: 1 / 2>>>    strony: [1]2

  << Pierwsza      < Poprzednia      Następna >     Ostatnia >>  

HOME » FETYSZ » ŁASKOTKI

Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!!


TestHub.pl - opinie, testy, oceny

Najlepsze strony o BDSM KTO NAJLEPSZY W BDSM