BDSM a polityka
Nie wcinając się w wypowiedzi przedmówców, odpowiem na to główne zadane pytanie, które wprowadziło aż taki ferment bardzo szczęśliwy
Główna bohaterka nie jest ani sub ani domin. Do tego trzeba jednak mieć odrobinę seksualności i charakteru.
Jest typowym przedstawicielem społeczności, której sposób postrzegania świata opiera się na zgodności faktów z wyobrażeniem, według zasady, iż jeśli fakty nie pasują do wizji, są one ignorowane.
Sposób działania, dość charakterystyczny to funkcjonowanie które nazywam (sorry, nie chcę razić niczyich uczuć) hipokryzją katolicką, wpajaną w nas od setek lat i zależnie od ludzi mniej lub bardziej skutecznie. Opiera się na prostym podejściu: jeśli "oni" coś robią to dowód na "ich" brak zasad/zdradę/oszustwa/itd., jeśli my to samo robimy to widocznie mamy powody, bo my dążymy do prawdy.
Życie w takim dość wirtualnym świecie, gdzie nadrzędnym wyznacznikiem jest ułożona w głowie wizja świata stworzona przez guru, nieustannym poszukiwaniem wrogów, podejrzliwością i nieufnością, a równocześnie regularnie co niedziela mamrotanie wierszyków o miłości bliźniego i tolerancji. I dlatego to podejście nazwałem tak jak nazwałem.

Tu sprawy BDSM czy generalnie nieprokreacyjnego seksu są niedozwolone, o tym nie wolno mówić, a kiedy się mówi należy być przeciwko. Co zresztą z reguły jest w całkowitej sprzeczności z zachowaniami kiedy inni wyznawcy nie widzą.

To nawet nie o to chodzi, że babsko jest brzydkie jak kupa.
Znam wiele kobiet, które nie są piękne, ale mają albo kobiecy urok albo ładnie się potrafią uśmiechnąć lub mają inne cechy, które wywołują dużą sympatię.
Ta kobieta (?) to zbiór wszystkich cech, które znajdują się na mojej liście o tytule "żeby tylko nie miała". Ja po prostu nie wierzę, żeby na świecie był facet, który by jej zrobił oral. Nie wierzę.

Można się na ten mój opis obrazić, można starać się tego nie dostrzegać, ale tak to niestety działa.
Tyle.


  PRZEJDŹ NA FORUM